Bo gluten szkodzi zdrowiu – o życiu z ortoreksją
Pułapka w jaką wpadamy
Któregoś dnia dowiedziałam się, że gluten szkodzi od zaprzyjaźnionej pielęgniarki. Za jej namową mój ówczesny partner zrobił test na nietolerancję, taki sam jak w znanym ośrodku w którym robi się post owocowo-warzywny dr Dąbrowskiej. Test pokazał jak byk: gluten, nabiał, jajka – wszystko czym się żywiliśmy. Od ręki wyczyściliśmy dom z tych „niebezpiecznych alergenów” i oboje przeszliśmy na bezpieczną dietę. O szkodliwym glutenie mówili wszyscy, którzy odkryli tajemnicę zdrowia – od znanej trenerki po znanych naturopatów, dietetyków i lekarzy. Takim autorytetom się ufa, szczególnie jeśli można o tym przeczytać w książkach medycyny naturalnej.
Skończyło się na tym, że wchodząc do sklepu by kupić fasolę jaś miałam poważny problem. Na opakowaniu było napisane, że fasola mogła mieć śladowe ilości glutenu. Nie mogłam sobie pozwolić na niebezpieczeństwo przyniesienia do domu takiego alergenu. Już wtedy niektóre większe sklepy zamawiały towar dla osób z celiakią. Udawało mi się znaleźć bezpieczną kaszę gryczaną, komosę ryżową czy fasolę – bez informacji, że mogą tam być śladowe ilości glutenu. Płaciłam 2x tyle ale miałam czyste sumienie. Płaciłam choć nie miałam stałego źródła dochodu, ale przecież lepiej dmuchać na zimne. To tylko pieniądze, zdrowie jest najważniejsze, będę zdrowa to zarobię. Co mi z pieniędzy, ciepłej kurtki i emerytury skoro nawet jej nie dożyję – zwykła tłumaczyć moja ortoreksja.
A skąd wiedziałam, że nie dożyję? No przecież przy takiej jakości jedzenia i tak zatrutym środowisku, bez drogich suplementów się nie obejdzie. Zresztą wystarczy jedna wizyta u lekarza by nam coś strasznego podano i zepsuto zdrowie. Trzeba uważać, dbać o zdrowie ze wszystkich sił. Zdrowie jest tylko jedno…
Przecież wystarczy odrobina chęci
To było jakieś 5 lat temu. Siedziałam w kuchni znajomej i z przerażeniem patrzyłam na to, jak podaje dziecku ciasto drożdżowe. To skandal karmić takiego malucha glutenem, przecież to gwarancja na cały zestaw chorób, które już niedługo zaczną się ujawniać. Nic dziwnego, że dziecko tak się wierci na krześle i rozpiera go energia. To przez pszenicę.
Niby rozumiałam, że młoda mama miała na głowie opłacenie mieszkania i niani, pracę na pełen etat i męża wracającego do domu w weekend, żłobek i kolejne infekcje, które w żłobkach i przedszkolach mnożą się jak grzyby po deszczu. Kładła się do łóżka umęczona i musiała dobrze pilnować budżetu rodzinnego, żeby wystarczyło na wszystko. Owszem ja to widziałam. Tylko tego nie doświadczałam. Czy nie mogła się postarać bardziej i zamówić kilka razy droższe mąki bezglutenowe i upiec coś bezpiecznego? Czy nie mogła być bardziej odpowiedzialna i np. nie kupić nowego łóżka tylko zainwestować w bezglutenowe mąki bio? Wszystko jest kwestią priorytetów czyż nie?
Co to jest ortoreksja?
Kiedy ponad 2 dekady temu Steve Bratman zaproponował termin ORTOREKSJA nie planował on opisania nowego zaburzenia odżywiania. Był praktykiem medycyny alternatywnej i zauważył, że wielu jego klientów poprzez nadmierne skupienie na jedzeniu, wyrządza sobie fizycznie i psychicznie krzywdę.
Sprowadzili oni znaczenie życia do tego, co wkładają do ust, nadając jedzeniu zbyt wiele znaczenia. Dążenie do zdrowia wymagało od nich sztywnego, pełnego lęku i karania siebie stylu życia, który przynosił więcej strat niż zysków. Jak mówi Bratman, zdrowe jedzenie stawało się dla nich najwyższą cnotą a sugestie poluzowanie diety odbierali jako namawianie do przestępstwa. Słowo ortoreksja pojawiło się po raz pierwszy w literaturze w 1997 roku.
Zainteresowanie zdrowym odżywianiem nie staje się patologiczne, dopóki nie nastąpi zbytnie skupienie na zasadach. W tym drugim etapie zaczynają się pojawiać: obsesyjne myślenie, kompulsywne zachowania, samokaranie, eskalacja restrykcji i wszystkie inne elementy zaburzeń odżywiania.
Ortoreksja wymaga, nigdy nie jest wystarczająco dobrze
Ortoreksja przestawała się powoli mieścić w moim życiu, zaczęło na nią brakować przestrzeni i… pieniędzy. Musiałam odpuścić bo zwyczajnie nie miałam innego wyjścia. Problemy zdrowotne, które czysta micha miała rozwiązać nie chciały mnie opuścić. Jedzenie miało mnie wyleczyć z migren, miałam się pozbyć zmian łuszczycowych, miałam być szczupła. Tak się nie stało. Brakowało mi pieniędzy, zmagałam się z mgłą mózgową, stan skóry się nie zmieniał a migreny wracały jak tylko pojawiał się stres. Jedzenie nie leczyło dolegliwości psychosomatycznych ale musiało upłynąć sporo czasu zanim to zrozumiałam.
W samym sercu Anatolii gdzie nikt nie wie, że gluten szkodzi
U schyłku swojej ortoreksji wylądowałam w stolicy Turcji, w Ankarze. Miałam tam spędzić 2 miesiące a zostałam rok. Już pierwszego dnia doznałam szoku. Miałam zrobić zakupy spożywcze na drugi dzień, ale… nie było co jeść. Wyszłam z kubeczkiem jogurtu naturalnego – bezpieczniejszy niż chleb, i paczką rodzynków.
Próbowałam jak umiałam omijać pieczywo z daleka. Miałam tyle szczęścia że bardzo blisko był wielki bazar z warzywami i owocami. Raz w tygodniu mogłam zrobić zapasy bezpiecznego jedzenia, które w porównaniu do polskich cen było jak za darmo. Pamiętam pomidory za złotówkę, mandarynki za 1,50zł, bakłażany po 2 złote, to był raj. Z czasem zaczęło się psuć. Wszystko zaczęło drożeć. Przyszła inflacja. Zarobione pieniądze przestały być warte tyle ile na początku. Ścisła dieta też była łamana częściej niż rzadziej bo wiele posiłków jedliśmy wspólnie. Po tylu latach odchudzania i bania się jedzenia zwyczajnie nie dawałam już rady.
Zdarzyło się też coś bardzo istotnego, coś co zmieniło moje podejście do odżywiania. Zobaczyłam, że nie w każdym miejscu na świecie ludzie boją się chleba. Chleb jest podstawą wyżywienia mieszkańców Turcji. Każdy posiłek wymaga zjedzenia chleba – bo jak inaczej być sytym po posiłku? Nie mieściło mi się w głowie, że tak można.
Dzisiaj Turcja to mój drugi dom i rozumiem doskonale. Nie bez powodu w 2006 roku w Turcji pobito rekord spożycia chleba, prawie 200kg na osobę. Kuchnia turecka to kuchnia biedna, opiera się na glutenie. Bez niego ludzie nie mieliby co jeść. Same warzywa i owoce nie wyżywią ludzi. Polska nie różni się w tej kwestii tak bardzo. Tutaj chleb również jest podstawą wyżywienia tam gdzie finanse nie pozwalają na kulinarne szaleństwa.
Można jeść tylko to, na co nas nie stać
Ale czy nie o to w końcu chodzi – by nie jeść? Czy post nie zapewniłby nam zdrowia? Oczywiście wsparty suplementami…
Gdyby ortoreksja rządziła mną dzisiaj, to przy ilości czasu i pieniędzy jakie trzeba byłoby na jedzenie przeznaczyć, nie przeżyłabym ani tygodnia i nie stworzyła tutaj ani jednego wpisu.
Co ciekawe, właśnie podczas pisania tego postu, na Facebooku wyskoczył mi artykuł, przez który poczułam znajomy przypływ adrenaliny. Jak za starych dobrych czasów gdy czytałam o konspiracji całego przemysłu spożywczego. Artykuł szczegółowo omawiał wszystkie zagrożenia jakie niesie ze sobą bochenek chleba, który trzymam w kredensie. Zgodnie z tym artykułem można jeść tylko to, na co nas nie stać (jeśli poza jedzeniem chcemy jeszcze mieć życie i przyszłość).
Pardon, stać nas. Kiedyś powtarzałam, że jeśli nie będzie zdrowia to nic nie będzie. Nie byłam zdrowsza niż dzisiaj. Nie było mnie stać na myślenie o przyszłości. Na jedzenie też powoli zaczynało brakować.
Ortoreksja skradła mi tak wiele i ta świadomość otrzeźwia mnie za każdym razem gdy tylko robię krok w tamtą stronę. NIGDY WIĘCEJ.
Zostaw komentarz