Ciągle myślę o jedzeniu, czy to uzależnienie od jedzenia?

uzależnienie od jedzenia

Poniekąd uzależnienie od jedzenia dotyczy nas wszystkich bo nie jedząc umrzemy. Ja byłam jednak uzależniona od jedzenia w inny sposób. Ale nie tak, jak najcześciej się mówi. Nie byłam uzależniona od żadnej substancji spożywczej: cukru, mąki, glutenu czy czegokolwiek innego. Żaden producent przetworzonych pokarmów nicczym mnie od swojego produktu nie uzależnił – tak naprawdę nikt tego nie robi.

Ja dostałam prawdziwego bzika na punkcie jedzenie i o niczym innym nie umiałam myśleć.

Chciałam cały czas mieć coś w buzi. Zwykle były to płyny bo od 12 roku życia ciągle się odchudzałam. Podejrzewam, że to przez ten nadmiar picia nabawiłam się problemów z pęcherzem. Nigdy wcześniej ich nie miałam.

Za uzależnienie od jedzenia podziękuj kulturze diety

Jak kultura dieta sprawia że jedyne o czym myślimy to jedzenie? (a potem tłumaczy, że to wina cukru i zachłannych producentów, którzy nas uzależniają od swoich produktów)

Przeważającą część mojej młodości nie myślałam o niczym innym jak o jedzeniu.

Doprowadziły mnie do tego:

  • zakaz jedzenia smacznych ale „niezdrowych i szkodliwych” pokarmów
  • konieczność znoszenia głodu na okrągło żeby nie tyć
  • konieczność ćwiczeń by spalić brzuszek i puste kalorie z powyższego jedzenia
  • presja na ciało z BMI modelek i aktorek

Czyli standardowy przepis na „zrowie i szczupłą sylwetkę”, który sprawił, że myślałam tylko o jedzeniu.

  • Kiedy nie miałam pracy, bałam się ją znaleźć bo przecież nie będę mogła ciągle pilnować jedzenia więc przytyje i zachoruje
  • Patrzyłam na zdjecia znanych trenerek z „szybich” treningów koło południa i myślałam: jak będę w pracy to jak poćwiczę?
  • Jak mam pracować jeśli do 12:00 mam mgłe mózgową (z niejedzenia ale wtedy myslalam że z toksyn)

I wiesz co? Moje obawy były słuszne bo… kiedy w końcu zaczęłam pracować to przytyłam. Ale o tym za chwilę.

  • Kiedy szłam na spacer, myślałam tylko o wypiciu kawy z kawiarni i zasłużeniu na gałkę lodów
  • Nie widziałam sensu w wycieczkach, jeśli nie miały się kończyć jedzeniem
  • Nie widziałam sensu w spotkaniach z ludźmi, jeśli nie miało się to wiązać z jedzeniem
  • Straciłam (na wiele lat) zainteresowanie spędzaniem czasu z innymi, jedzenie było ciekawsze
  • Znużył mnie Paryż, denerwował Stambuł – tyle chodzenia a gdzie jedzenie?

Czy to nie było uzależnienie od jedzenia?

Na samą myśl, że przez dłuższy czas miałabym nic nie mieć w ustach dostawałam ataku paniki. Kiedy zdecydowałam się na post przerywany a musiałam jednak mieć rano siłę, żeby iść do pracy, kupowałam litrową butelkę pepsi ZERO.

Można by sobie pomyśleć, że miałam do tego predyspozycje. Grube dziecko musiało być zafiksowane na punkcie jedzenia, inaczej byłoby szczupłe. Z takim upodobaniem do nadmiernego jedzenia, dorastając, problem musiał się tylko nasilać. Ma sens. Tylko, że ja w dzieciństwie byłam bardziej zainteresowana moim rowerem, skakanką, grą w gumę i rówieśnikami z podwórka niż jedzeniem. Chciałam szybko skończyć obiad żeby wrócić do dzieci i denerwowałam się, że inne dzieci idą do domu na tak długo żeby … jeść! To przykre, że dzieci z nienormatywnym ciałem są widziane jako leniwe i uwielbiające jeść.

Analizując przeszłość dochodzę do wniosku, że absolutnie nie miałam do tego predyspozycji, pomimo bycia najgrubszym dzieckiem na podwórku i w calej wsi. Ta obsesja na punkcie jedzenia zaczęła się na studiach, kiedy to odchudzanie nabrało innego wymiaru. Stało się celem samym w sobie, sposobem na życie, przepustką do długowieczności, metodą zyskania podziwu innych.

uzależnienie od jedzenia

Odchudzające się dziecko to odchudzający się dorosły

Pierwsza dieta i pierwsze schudnięcie są zawsze najprostrze. Zaczyna się w młodym wieku. Ciało jest zaskoczone, nie broni się. Waga leci szybko a my wierzymy, że to kwestia zaciśnięcia zębów a potem już będzie normalnie. Precież jeśli zrobimy to jeszcze w okresie nastoletnim to nie wyrośniemy na grubego dorosłego. Wszycy tak mówią. Plan znany i powszechnie uważany za słuszny, szkoda tylko że taki wadliwy.

uzależnienie od jedzenia

Źródło: IStock Daisy-Daisy

Zakładałam, że kiedy schudnę i moje ciało będzie takie jak innych ludzi, to będę mogła zacząć jeść normalnie. Tak jak robią to inni ludzie. Byłam bardzo naiwna. Wysiłek całego roku mojego pierwszego odchudzania przepadł kiedy zaczęłam jeść w szkole śniadanie. Niemożliwe? A jednak. Mój metabolizm zwolnił tak bardzo, że nie trzeba było wiele by waga wracała z podowu II śniadania w szkole.

Na studiach wiedziałam już, że odchudzanie to nie jest kwestia zebrania silnej woli na kilka miesięcy, czy na 2 lata jak w gimnazjum. Zrozumiałam, że to jest element życia, coś co muszę robić zawsze. Uświadomienie sobie tego, połączone z kulturowym ideałem piękna sprawiło, że przepadłam. Kilka lat diety zniszczyło wszystkie moje plany zawodowe, marzenia, wiarę w swoje możliwości. Stałam się bierna. Uwierzyłam, że wszystko się odwróci kiedy uda mi się znów dojść do wagi 59kg z gimnazjum (okres głodówki 600kcal). Zejście do tej wagi było w moim dorosłym życiu nierealne, mój mózg przestawał funkcjonować dużo powyżej mojego celu. Zresztą sam cel był naiwny – co się odwróci kiedy będę nosić ubrania S i pilnować okresowych głodówek? Nic się nie odwróci.

Behawioralne uzależnienie od jedzenia

Kiedy dzisiaj idę na spacer i mój mąż pyta czy chce lody, ja zwykle mówię nie, bo odbiorą mi apetyt na kolację. Czuję wtedy ogromną wdzięczność za drogę jaką przeszłam. Jak dobrze nie wiązać każdego wyjścia z chęcią na jedzenie albo z koniecznością zastosowania silnej woli by nie jeść. Dla mnie to ciągle nowość po latach uzależnienia od ciągłego wkładania czegoś do ust by czuć spokój.

Według Wikipedii,

Uzależnienie behawioralne (czynnościowe) – zespół objawów związanych z utrwalonym, wielokrotnym powtarzaniem określonej czynności (lub grupy czynności) w celu uzyskania takich stanów emocjonalnych jak przyjemność, euforia, ulga, uczucie zaspokojenia.

Mój stan pozornie nie wydawal się wcale taki groźny jak opisuje literatura przedmiotu. W końcu odczuwając przymus by cały czas mieć coś w buzi ani nie popadłam w ługi, ani nie zniszczyłam zrowia. Owszem, ciągle coś piłam by mieć zajęte usta (i biegałam co 10 minut do toalety a więc podróż do pracy metrem a potem autobusem była torturą). Fakt, nie skupiałam się na budowaniu relacji bo planowałam tylko następne posiłki (dietetyczne oczywiście). Wydawałam też sporo na jedzenie fit, żeby nie tyć ciągle coś wkładając do buzi. Prawda, absolutnie nie miałam siły ani czasu na myślenie o przyszłości, więc nie miałam żadnych oszczędności ani perspektyw na przyszłość. Podsumowując te drobne, nic nieznaczące fakty, okazuje się jednak, że wszystkie na raz niszczyły mi życie.

Kiedy doszłam do takiego momentu, że po latach, w końcu potrafiłam zapomnieć o jedzeniu na kilka godzin, doznawałam prawdziwej euforii. Czułam, jakby życie dawało mi kolejną szansę.

Kulturowe przyzwolenie na uzależnianie od jedzenia

Czy to nie szalone, że w tym najgorszym okresie myślałam, że dbam o zdrowie i jestem odpowiedzialna? Podziwiano moje samozaparcie, silną wolę, zdolność utrzymania niskiej wagi. To ja byłam wzorem. A jeśli namawiałam innych do robienia tego samego, nikt nie mówił, że to jest złe. Przerażające! Zachowanie, które przejawia się skupieniem całej swojej uwagi na ciele i jedzeniu, było (i jest) promowane jako prawidłowe, oznaczające bycie odpowiedzialnym człowiekiem.

Jak wspomniałam na początku, moje obawy przed tyciem jeśli zacznę pracę były słuszne. Po rozpoczęciu pracy przytyłam ale o dziwo wcale się nie pochorowałam. Szał! Mój mózg w końcu świetnie pracował. Straciłam kondycję (fakt) i miałam niewiele energii do aktywności poza pracą. Ale mój mózg nadal działał świetnie a to było mi potrzebne w pracy. Kiedy odłożyłam trochę pieniędzy, poczułam się bezpieczniej. Mogłam odrobinę zwolnić, żeby więcej czasu poświęcić na jedzenie i ruch. Czyli tak to się robi! Wtedy zrozumiałam, że utrzymywanie sylwetki za wszelką cenę prowadziło mnie na skraj przepaści, do ubóstwa, izolacji, otępienia, rezygnacji i żalu. Tego się tak nie robi. Nigdy więcej takiego stanu.

Piszę to dlatego, że podobne historie słyszę od swoich klientek i obserwatorek. Myślą, że są uzależnione od jedzenia. Opowiadają mi o tym ze wstydem. A tu się nie ma czego wstydzić, tylko trzeba mówić głośno o tym, co nam robi kultura diety. Nie jesteśmy przystosowani do życia z ciągłym głodem i lękiem przed zjedzeniem pokarmów, będących na wyciągnięcie ręki. Dostajemy bzika na punkcie jedzenia. To niczyja wina. To „prezent” kultury diety. Dobra wiadomość, można z tego wyjść.

Jeśli interesuje cię uzależnienie od jedzenia sprawdź też:

Mam na imię Małgosia, jestem psychodietetykiem i promotorką nauki jedzenia opartego o intuicję, uważność i kompetencje żywieniowe. 

Konsultacje