Co mnie gryzie, powiem bo nie wytrzymam

Wielu moim czytelnikom pewnie nie spodoba się to, co powiem ale mnie to zżera i powiedzieć muszę. Może kogoś rozczaruje, może kogoś uspokoję?

Temat powraca jak bumerang. „Otyłość jest niezdrowa a ty ją promujesz”. Jeśli jesteś tutaj dłużej to wiesz, że nigdy nie chodziło o przekonanie kogoś do zaniedbania. Pali mnie potrzeba, tak że aż się poparzyłam, pokazania ludziom, że społeczny ideał piękna jest szkodliwy, że stygmatyzacja wagi nie pomaga, że diety odbierają pewność siebie i niszczą życie zamiast je naprawiać. By nasze społeczeństwo zrozumiało, że nie tędy droga.

Wychowałam się w trudnym miejscu, które zawsze podkopywało moją pewność siebie z powodu wyglądu. Ale to środowisko nauczyło mnie jednego, że ciężką pracą i dyscypliną mogę osiągnąć wszystko co zaplanuję. Dopóki o tym pamiętałam wygląd się nie liczył. 

Dorosłe życie nauczyło mnie czegoś nowego. Nie wszystkie marzenia to dobre marzenia. Niektóre z nich lepiej by się nigdy nie spełniły bo ich rezultaty przyniosą więcej szkody niż pożytku.

Z obu tych lekcji wyciągnęłam wnioski. Musisz wiedzieć że mój charakter to głodny poszukiwacz, odkrywca który kocha analizować i szukać logicznych konkluzji. Mam milion myśli na minutę i żeby nie zwariować zaczęłam je wszystkie zapisywać. Dom mam teraz pełen karteczek a moja głowa ma się lepiej.

Tak więc wyciągnęłam taki wniosek. Jest na świecie mnóstwo głupoty a społeczeństwo ma nowotwór który nazywa się „nienawiść i chciwość”. Z tą nienawiścią nie wygrała żadna religia chociaż każda u swoich podstaw miała tego dokonać.

Żeby dobrze żyć trzeba to zrozumieć i się opamiętać bo inaczej ten nowotwór cię zabije.

Nie jestem zwolennikiem lenistwa, nie lubię lenistwa. Sama jestem leniwa wtedy gdy się czegoś boję. Ze strachu nie chcę robić nic ale jak już go przezwyciężę to biegnę przed siebie. Ale żeby z tym lenistwem wygrać trzeba mieć jakieś doświadczenia sukcesu i go pragnąć. Dla mnie takim doświadczeniem było zawsze zdobywanie nowych umiejętności.

Kiedy popadłam w depresję (z wielu powodów, nie będę tego teraz tłumaczyć), to całkowicie siebie zatraciłam. Zgubiłam wiarę w siebie i skupiłam na tym by osiągnąć sukces przynajmniej w jednej dziedzinie.

Moje odchudzanie zaczęło się na dobrą sprawę już w 2 klasie podstawówki kiedy to chudłam do komunii. Jak było miło z tym skończyć i znów jeść lody z innymi dziećmi. Ale to nie o tym miało być.

Wróćmy do dyscypliny i ciężkiej pracy. Włożyłam w ciało wszystko co miałam. Pieniądze, energię, poświęciłam stosunki towarzyskie. Wszystko co stawało mi na drodze odrzuciłam i skupiłam się na tym by dosięgnąć społecznego ideału piękna. Ale i tak mi się nie udało bo, to nie wymówka naprawdę, bardziej chciałam żyć niż być idealna. Mam cudowną czerwoną lampkę w mózgu która się zawsze świeci gdy chcę się zagłodzić. I wtedy przestaję. Nienawidzę tego światełka ale jestem mu wdzięczna za to że istnieje.

Dorosłam i zrozumiałam, że ten społeczny standard nie jest dla każdego i może być szkodliwy. Krzywdzi ludzi takich jak ja.

Chcę spełniać swoje marzenia, chcę dążyć do zdrowia, sprawne ciało jest mi niezbędne do codziennej pracy. Ale mam swój własny wzór ciała który jest dobry dla mnie. Nie taki jak wymyśliło społeczeństwo.

W idealnym świecie wszyscy bylibyśmy zdyscyplinowani. Antydieta ani Jedzenie Intuicyjne nie powstało po to dać komukolwiek powód do wymówek. Chodzi o to byście skupili swoją uwagę również na innych aspektach życia i wykorzystali swoje ambicje nie tylko tam gdzie jest cellulit.

Wiem, że potrzeba całych pokoleń by bzdury zostały odkryte, wyśmiane i zapomniane. My dzisiaj uwierzyliśmy, że sukces zaczyna się od perfekcyjnej sylwetki i że w ogóle każdy skorzysta na byciu jak najszczuplejszym i jak najbardziej wysportowanym. Czy są na to badania naukowe? Nie ma. Są natomiast takie badania, według których nieprzejadanie się i umiarkowany ruch przedłużają życie i zwiększają zadowolenie z niego. Ot, zwykłe życie, bez kombinowania.

Bywają takie sytuacje, że człowiek by przeżyć musi zaakceptować to że nie będzie szczupły. Są też takie, kiedy musi zaakceptować zmiany żywieniowe by naprawić zepsute mechanizmy i przeżyć. Ale to wszystko są kwestie indywidualne.

A ideały kulturowe są nierealne i szkodliwe. Osiągajmy sukcesy ale nie takie które nas krzywdzą. Dlaczego nie skupić energii na czymś, co jest w naszych rękach, co przyniesie realną zmianę w naszym życiu?

W szkole z języka angielskiego i matematyki szło mi bardzo dobrze. Podobnie jak w grę w gumę na podwórku. Generalnie wszystko zależało od ilości pracy jaką włożyłam dany temat. Żałuję że nie włożyłam tyle samo pracy w naukę niemieckiego, znałabym go teraz świetnie. Po latach widzę pewne zależności, ucząc się tego wszystkiego zaczynałam od podstaw, zadań 1+2= 3, one two three. Nikt nie wymagał ode mnie bym została profesorem matematyki lub mówiła po angielsku jak native speaker. I dzięki temu jedno i drugie znam na tyle by mi się żyło dobrze, nie wyrzucam sobie kiepskiej wymowy angielskiego. Uczyłam się go z książek, wtedy nie miałam dostępu do niczego innego. Nie, nagrań na płytach CD nie miałam. Miałam podręcznik i słownik.

Często muszę sobie przypominać te czasy by nie czuć się paskudnie dlatego, że obok normalnego życia nie próbuję już uzyskać atletycznej sylwetki. Nie muszę i nie powinnam. Nie spełnia ona żadnej roli w moim życiu a wymaga takich poświęceń zdrowia mentalnego i fizycznego że nie nie rozumiem dlaczego miałabym tego chcieć.

Dyscyplina jest mnie w stanie postawić na nogi ale muszę jej używać bardzo rozważnie. Nie po to by pielęgnować zaburzenia odżywiania. I nie po to by spełniać jakieś społeczne standardy które są wymysłem szaleńca. Mogę tworzyć własne marzenia i będę to robić.

Nie żyjemy na tym świecie by liczyć kalorie i planować treningi. Są ważniejsze sprawy (no chyba zajmujesz się tym zawodowo i to kochasz) na których czasami trzeba się skupić. Ten przesadny nacisk społeczny na dbanie o swój wygląd jest czasami chory i przybiera przerażające formy. To nie tak, że ja nie lubię się ruszać i nie dbam o to, co mam na talerzu. Dbam i to bardzo. Tylko nie pozwolę już nigdy by moje życie kręciło się tylko wokół tego. Moje jedzenie zależy od mojego życia, nie zgadzam się by życie kręciło się wokół niego.

Czy miałabym czelność mówić, że cukier jest świetny dla zdrowia? Czy mam czelność mówić by ludzie nie próbowali ważyć mniej jeśli ta waga im przeszkadza? Pewnie, że nie. Po co miałabym to robić. Chodzi o to, że my się musimy nauczyć innego podejścia do tego wszystkiego. Z cukrem trzeba się nauczyć żyć, jeść go mniej. Tylko trzeba to robić stopniowo i z miłości dla siebie a nie demonizować go, bać się albo kochać ale sobie odmawiać. Kilogramy też się w ten sam sposób stabilizują. Stopniowo i z szacunku do siebie. Nie dzięki intensywnemu reżimowi. Ja wiem, że chcemy szybkiej gratyfikacji, jak nowy telewizor na kredyt. Ale tak samo jak odsysanie tłuszczu nie leczy cukrzycy tak samo dieta nie uczy jak obchodzić się ze swoim ciałem.

Dokręcanie śruby, wyszydzanie i straszenie ludzi by zaczęli dbać o siebie nie działa. Pomyśl, czy nauczyciel albo szef który miesza cię z błotem by zmotywować do lepszego wywiązywania się z zadań, faktycznie robi coś dobrego?

W idealnym świecie mielibyśmy system, który dba o zdrowie ludzi, dyscyplina byłaby wyssana z mlekiem matki. Ale tego nie ma, Utopia nigdy się nie zmaterializowała chociaż próbowano. Żebyśmy mieli chęć robić o krok więcej dla nas samych musimy czuć, że to jest ważne, nie bać się, nie być pod presją. Wyjście od szanowania swojego ciała takim, jakie jest to całkiem dobry początek dbania o siebie.

By ludzie zakochali się w dbaniu o swój umysł i swoje ciało przez całe życie, dla siebie i tylko dla siebie.