Dlaczego miałam problem z jedzeniem i jak się go pozbyłam
Dlaczego miałam problem z jedzeniem i jak się go pozbyłam
To było tak. Myślałam, że muszę być mega szczupła. Nie tak normalnie, tylko lepiej od innych. Widzisz, ja byłam tak wychowana by zawsze próbować bardziej, poprawiać -5 na 5 A to wymagało mega poświęcenia. W rezultacie mam w szafie ubrania w 6 rozmiarach – od 36 do 46.
To był błąd w moich obliczeniach wynikający z masakrycznej presji społecznej. Wiele lat potrzebowałam by zaakceptować, że mogę być gdzieś po środku i to będzie ten słodki punkt, bez mega wyrzeczeń, właściwie bez żadnych znaczących wyrzeczeń a jedynie z zachowaniem pełni świadomości tego co robię.
Jak to się zaczęło? Chyba standardowo. Wyrastasz w rodzinie, która zawsze się przejada i robisz to, co inni ale z wielu przyczyn tobie obrywa się za wszelkie konsekwencje. Wątpię, żebyśmy mieli geny skazujące nas na wyższą wagę. Raczej środowisko i nawyki rodzinne. Poza naleśnikami, plackami ziemniaczanymi, ziemniakami w każdej postaci z olejem, dżemami i tanimi ciastkami nie pamiętam wiele. Wiedz, że miałam tego pecha wychować się w czasach wielkiej reformy kiedy bieda aż piszczała.
Nikt w tamtych czasach nie myślał o takich rzeczach jak zapewnienie butelki wody do szkoły, 4 porcje warzyw w ciągu dnia. O tym musiałam zacząć myśleć sama, bez internetu i pieniędzy. Wyszła z tego brutalna nastoletnia dieta, pochwały, zejście z wagi w normie (szkoda, że wtedy tego nie wiedziałam) do granicy normy i wielkie pochwały. A potem standard – tycie, nadwaga. Panika, znów brutalna dieta. I jeszcze kilka razy powtórka.
Potem przyszedł ten okres wielkich żywieniowych teorii spiskowych (które kochamy) i przywitałam ortoreksję. Znałam tylko 2 typy odżywiania: przejadanie się i dieta. Przechodziłam od jednego do drugiego. Nie wiedziałam, że można inaczej.
Jadłam albo za dużo albo za mało, nie miałam pojęcia, że można inaczej. I dzisiaj wiem, że to nie była moja wina, w jednym zostałam wychowana, drugiego nauczyłam się pod presją. Kiedy poznałam alternatywę (po latach wyrzutów sumienia i niszczenia siebie) automatycznie chciałam spróbować.
Musiałam zrozumieć że moje ciało ma być przede wszystkim dobrze odżywione by nie odkładać nadmiaru tłuszczu i by nie wołać stale o jedzenie w panice, że znów nastanie głód. W moim przypadku nie byłam dobrze odżywiona niemalże nigdy. Nie pamiętam takiego okresu w życiu bym miała szansę jeść zdrowo i tyle ile trzeba. Nie muszę ci chyba tłumaczyć jak to odbiło się na moim zdrowiu. Potrzebowałam ogromnego poświęcenia by zmusić się do nauki i bardzo wcześnie poleciały mi zęby. Te zęby do tej pory spędzają mi sen z powiek i nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się odkręcić to, co się stało.
Kiedy podchodziłam do pierwszego odchudzania (czytaj głodówki) w domu bieda aż piszczała. Przeszłam z kiepskiej diety na jeszcze uboższą. Kiedy tyłam wpadałam w panikę i znów się odchudzałam. Jeżeli miałam moment akceptowalnego odżywiania ciała to nigdy nie trwał zbyt długo. Albo wtedy tyłam po odchudzaniu, albo osiągałam martwy punkt w odchudzaniu bo moje ciało mówiło dość, nie chciało być chude tak jak ja marzyłam. Trzeba było więc porzucać zdrowe podejście. I niedożywienie się zaczynało.
Moim największym błędem, który to wynika z promocji w kulturze diety wybitnie szczupłej sylwetki, był brak akceptacji dobrego ale nieidealnego ciała. Dobre zawsze było dla mnie niewystarczające.
Kiedy postanowiłam, że skończę z tym szaleństwem i pozwolę sobie żyć, no najwyżej będę gruba, znów uderzyłam głową w mur. Wszystkie moje lęki się spotęgowały. Paniczny strach przed byciem głodną i przed jakąkolwiek restrykcją paraliżowały mnie. Nie mogłabym w tamtym okresie zaakceptować najmniejszej zmiany, nawet takiej która była dla mnie autentycznie zdrowa.
Utrzymywałam jedynie aktywność fizyczną jako zasadę, której nie mogę złamać do końca życia. Każda sugestia, każda myśl że ja mogłabym teraz czegoś nie zjeść albo zjeść mniej albo może zjeść innym razem wywoływała łzy w oczach, atak paniki, niekontrolowany lęk. Ciężko to opisać ale byłam gotować poświęcić wszystko byleby tylko nigdy w życiu nie przechodzić tego, co kiedyś.
Nie sztuką było tłumaczenie sobie, że tak musi być, albo że coś muszę robić, albo że jestem jakaś konkretna i absolutnie nie mogę być inna. Łatwo jest przylepiać sobie łatki, udawać coś, kogoś.
I dopiero wtedy gdy odpuściłam nawet tę zasadę, że co jak co ale ja muszę przynajmniej ćwiczyć, dopiero wtedy przyszedł ten wyczekiwany moment. Byłam wolna.
Przeszłam bardziej i mniej restrykcyjne diety i efekty jojo. Przeszłam okres miesiąca miodowego i całkowicie świadome tycie. Przeszłam odpuszczenie sobie. Później odpuszczenie ćwiczeń. W końcu przestałam bać się głodu i jakichkowiek ograniczeń. Pozbyłam się większości blokad (z pewnością jeszcze sporo zostało i czeka na odkrycie) i wtedy poczułam, że chcę się zmienić na lepsze.
Poczułam takie wielkie pragnienie by po raz pierwszy w życiu nauczyć się dyscypliny, która stanie się nawykiem i zbliży mnie realizacji wszystkich marzeń, które upychałam w zakamarkach myśli od najmłodszych lat. Wszystko w moim życiu się poprawiło. Moja wydajność, moja aktywność fizyczna, jakość jedzenia. Pojawiła się radość płynąca z robienia tego wszystkiego. Nie wiem czy masz czasami takie uczucie że twoje serce tak mocno tęskni za czymś, albo czegoś tak bardzo bardzo chce. Pragnie. Nie musi. Dyscypliny, bycia dla siebie dobrym i zadbania o ciało. Serce tak bardzo chce że z łatwością wraca do rutyny, która została wypracowana. Nawet po bardziej nieuporządkowanych dniach.
To jest przejście do zdrowszego żywienia i do zdrowszego trybu życia bez naleciałości kultury diety i bez jej macków czychających za rogiem na moment gdy się potkniesz, nie dasz rady i już nie wstaniesz. Macki mogą się czaić. Jeśli się potknę to najwyżej rozwalę kolano jak to robiłam setki razy w dzieciństwie. Nogi i łokcie zawsze były poobdzierane. Blizna na bliźnie. Ale zawsze też wstawałam, otrzepywałam kolana i biegłam dalej. Wybrałam dla siebie powrót do tamtych czasów, do tamtego stanu umysłu. Po policzku spływa mi łza bo wiem, że podjęłam najlepszą w życiu decyzję. Albo nie, nie najlepszą bo ta by dzielić się swoją drogą z wami była tak samo fantastyczna i zmieniająca życie.
Podchodząc do zmian, zawsze bałam się że powtórzy się to, co doskonale znałam. Będę głodna, wszystko będzie zabronione, mój mózg przestanie pracować, będę zazdrościć ludziom tego co jedzą, ja będę jeść same dietetyczne potrawy, których nie lubię. Takie miałam doświadczenie i podświadomie zawsze dążyłam do powtórzenia tego wzoru. Taki znałam!
Dopiero przejście przez całe jedzenie intuicyjne, nauczenie się jedzenia regularnego i zbilansowanego, reagowania na głód i sytość, kierowanie się satysfakcją, pozbycie się obsesji na punkcie jedzenia, pogodzenie się z jedzeniem, pozbycie się strachu i wadliwych przekonań, pozbycie się szkodliwych głosów z głowy, zrozumienie czym jest BMI i jakie są jego wady, zrozumienia jakie predyspozycje ma ludzkie ciało – dopiero to wszystko sprawiło że mogłam w końcu podążać za takim odżywianiem, które daje mi maksimum korzyści – fizycznych i emocjonalnych.
Zostaw komentarz