Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem – RECENZJA

jedzenie emocjonalne i inne podjadania

Kto z nas nie je pod wpływem emocji i nie przyjąłby lepszej relacji z jedzeniem? Nawet ja, po latach pracy nad jedzeniem intuicyjnym nadal wiem, że to nie jest meta i jest jeszcze sporo pracy do zrobienia. Ale dzisiaj nie ma być o jedzeniu intuicyjnym tylko o najnowszej książce autorstwa Joanny Derdy i Marty Pawłowskiej, wydawnictwa SENSUS Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem, którą teraz tutaj zrecenzuję. Tytuł absolutnie na czasie, czy treść też? Przekonajmy się!

Już na samym początku uderzył mnie język książki, bogaty w słowa mocno zakorzenione w kulturze diety i co tu dużo mówić – mocno stygmatyzujące. Pomyślałam jednak – nie skreślajmy książki po początku. Z pewnością czegoś się dowiem.  Z takim nastawieniem czytałam dalej. Muszę przyznać – czytało się dobrze, lekko, akcja była wartka jak w dobrym kryminale… ale czy to nie miała być publikacja terapeutyczna a nie coś na pobudzenie? Czułam się jakbym cofnęła się o 10 lat… Jakbym wróciła do czasu, który tak mocno chcę zapomnieć. Przez całe 168 stron stawały mi przed oczami zdarzenia z przeszłości.

To niesamowite jak kawał dobrego tekstu o tym jak robi się nas w konia z całą tą presją zdrowego żywienia, wielkim apetytem przemysłu dietetycznego na nasze pieniądze, i wielką machiną marketingową co chce nas na siłę odchudzać, miesza się z całymi rozdziałami naznaczonymi fanatyzmem dietetycznym, stereotypami, fat fobią i brakiem zrozumienia drugiego człowieka. Czułam się jak wtedy gdy miałam 12 lat i czytałam Dietę Optymalną Kwaśniewskiego, z której brałam cenne informacje na temat kalorii ignorując opisy typu: maliny są bezwartościowe w diecie człowieka.

Przytoczę ci kilka fragmentów by ułatwić ci zrozumienie o czym mówię:

  • „Mówimy o „kochanym ciałku”, o „puszystości”, a to fałszywa, sztuczna, pokolorowana i śmiercionośna logika.”
  • „Ruch body positive może prowadzić do „zmieszania” stosunku do człowieka oraz stosunku do jego niszczącego zdrowie stylu życia, czyli do afirmacji „wszechwolności” jedzenia i braku ruchu na pełnej petardzie.”
  • „Jedzenie emocjonalne to zaburzenie odżywiania.”
  • „Ale — to trochę jak z alkoholikiem: żeby alkohol działał tak jak na początku, trzeba zwiększać dawki.”
  • „Nie mamy zwykle świadomości, że każdy dodatkowy zbędny kilogram masy ciała podnosi ryzyko zawału czy nowotworu złośliwego, często nawet o kilka procent.”
  • „A wspomniany szwedzki stół w hotelu czy all inclusive na urlopach — puszczają nam wszystkie hamulce i zamieniamy się w prosięta…”

Śmiałe tezy, które są mocno kontrowersyjne, niepotrzebnie wprowadzają atmosferę grozy do świata, w którym i tak nie jest łatwo żyć. Aż chce się krzyknąć: hej! to już było! już próbowaliśmy w ten sposób i patrz gdzie teraz jesteśmy. W czarnej dupie.

Zgrzyty

Jedzenie emocjonalne i inne podjadania. Jak poprawić swoje relacje z jedzeniem. Pisząc słowa „jak poprawić relacje z jedzeniem” ściska mi żołądek. Tak, jest tutaj mnóstwo informacji:

  • na temat jedzenia,
  • wszelkich mechanizmów rządzących przemysłem spożywczym i tym jak działa ludzki organizm

Dowiadujemy się:

  • czym jest marketing otyłości,
  • jak sklepy wpływają na psychikę ludzi by zachęcić ich do zakupów,
  • jak wielkie sieci sprzedające fastfoody, opracowują menu tak by chciało się jeść więcej.

Przeczytamy o tym, że:

  • BMI jest kiepskim miernikiem zdrowia,
  • że nie musimy wpadać w pułapki mózgu,
  • o sytości i o tym jak działa ciało.

Poznamy:

  • typy osobowości podatne na jedzenie pod wpływem emocji
  • oraz typy ludzi, którzy przeszkadzają nam w pracy nad relacją z jedzeniem.

Dowiemy się też jak oszukuje się konsumenta by uwierzył, że kiepskiej jakości żywność jest naturalna i zdrowa.

Autorki świetnie oprowadzają czytelnika po świecie naciągania na „zdrową” żywność i przestrzegają przed tresowaniem ciała na siłę. Tłumaczą, że zwiększone zapotrzebowanie na diety i modelowanie ciała to chwyt marketingowy, kreowanie potrzeby i później sprzedawanie cennych informacji za grube pieniądze. Wspominają wielką krzywdę jaką się wyrządza pacjentom w gabinetach lekarskich mówiąc – „proszę schudnąć” i zostawiając pacjentów ze wstydem i brakiem poczucia sprawczości, bo jak mają to zrobić? Mówią o tym, że odchudzanie dzieci musi się odbywać poprzez wysiłek całej rodziny a nie tylko izolowanie dziecka, które ma jeść inaczej niż reszta bo jest takie a nie inne. Brawo!

Relacja z jedzeniem … puste słowa

Jednak jest jeden problem. Informacje są przeplatane stereotypami na temat ludzi z otyłością, stygmatyzacją wagi, straszeniem i przede wszystkim wieloma słowami o znaczeniu mocno pejoratywnym. Czytelnik zmagający się z problemami poczuje się słaby, albo nakręci się przeciwko jedzeniu tak mocno, że zacznie się go panicznie bać. A to już łatwa droga do ortoreksji. Dokładnie od takich publikacji zaczynało się u mnie.

Powoli, książka po książce coraz bardziej bałam się jedzenia, coraz mocniej izolowałam się od wszelkich sytuacji w których musiałabym jeść te wszystkie straszne pokarmy. Czułam wyższość nad wszystkimi, którzy tego nie robili.

Już na samym początku możemy przeczytać, że autorka sama sporo schudła i nie wspomina dobrze czasów gdy doświadczyła życia z otyłością.  Od lat kierując się swoją własną filozofią względem ciała i jedzenia utrzymuje szczupłe ciało. Brawo! Ale czy to będzie działać na każdego? Mówię ci drogi czytelniku szczerze jak jest. Na mnie działało bardzo długo. Do czasu kiedy przestało i musiałam się dźwignąć z dna, poturbowana i  skołowana.

Miałam dość życia w świecie, który kręcił się wokół jedzenia i był tak silnie nacechowany strachem przed każdym jednym pokarmem, który nie jest oficjalnie uznany za zdrowy. Kosztowało mnie mnóstwo czasu i izolację od ludzi, którzy mieli inaczej niż ja. Dodatkowo moja wieloletnia nienawiść do wszystkich ludzi, którzy mieli czelność nie być na diecie i nie poświęcać wszystkiego co mieli na utrzymanie szczupłego ciała. Nienawidziłam grubości. Piekielnie bałam się jej. Cóż, miałam swoje powody, od dziecka doświadczałam poniżania i agresji, właśnie z powodu nie bycia szczupłą. Długo zajęło mi zaakceptowanie innych ludzi i nauczenie się normalnego życia w świecie pełnym smacznego jedzenia.

Informacje w książce trzeba umiejętnie przesiewać, nie brać do siebie atmosfery grozy, języka i sprzeczności (w jednym miejscu zachwycamy się sposobem jedzenia paryżan, z drugiej ganimy upodobanie do przyjemności z jedzenia, które jest nieodzownym elementem paryskiego stylu jedzenia).

Dzięki tej książce nie przestaniesz zajadać emocji i nie poprawisz relacji z jedzeniem.

Mam wrażenie, że dzisiaj te hasła zrobiły się modne i trzeba je wydoić do cna bo… sprzedają. Szkoda. Wielka szkoda bo problem jest wielki i literatura zajmująca się tym tematem rzetelnie jest potrzebna. Ta książka do nich nie należy.

Nie każda książka mówiąca o jedzeniu musi być o poprawie relacji z jedzeniem

Nie musi i to jest w porządku.  Tylko nie powinno się mówić, że jest jeśli nie jest. Tutaj mamy do czynienia z zupełnie innym podejściem, z wylaniem na człowieka kubła lodowatej wody, walnięcie go w łeb kijem bejzbolowym tak, że zobaczy gwiazdy przed oczami i się opamiętał. To jest w porządku, na pewne osoby działa, tylko nie tak jak tutaj mamy obiecane już w tytule.

Operowanie strachem przed jedzeniem, wyzywaniem od prosiąt i posługiwanie się stereotypami nie poprawia relacji z jedzeniem, długoterminowo nie powstrzymuje przed zajadaniem emocji. Gdyby poprawiało to dzisiaj nie mielibyśmy już problemu. Ale mamy i to coraz większy. Nie działa też ścisła kontrola i narzucanie sobie sztywnych zasad – ciasto od święta ale tylko kawałeczek i tylko domowe i tylko jeśli poćwiczymy, a na co dzień postnie! Już przy pierwszym kryzysie się poddajemy, stwierdzając że nie mamy na to siły.

Nie zasługujemy na wyrobienie sobie strachu przed jedzeniem i wiarę w to, że jedzenie a właściwie to producenci żywności nami rządzą i musimy zapierać się rękami i nogami żeby się temu nie poddać. Nie jesteśmy aż tacy bezbronni jakby się to mogło wydawać. Wiem, że z tego strachu nic dobrego się nie rodzi. Strach nie poprawia jakości życia. Ja bałam się w życiu jedzenia tak bardzo, że zanim napiłam się mleka łykałam tabletkę z enzymami trawiennymi i kwasem solnym – na wszelki wypadek. Do tego prowadzi strach!

Gruba baba żre żelki – uuuu….

Stereotyp grubej kobiety, która wpierdziela żelki i zajmuje w autobusie swoje miejsce i kawałek miejsca innej bogu ducha winnej szczupłej kobiety, strasznie gryzie w oczy. Podobnie jak obraz młodej, grubej, skąpo ubranej dziewczyny za którą wszyscy się oglądają z niezrozumieniem, która to kupuje 2 torby słodkich napojów a potem śmie je wypić. I jeszcze innej kobiety, która pomimo widocznej nadwagi robiąc zakupy wcina chipsy, wywołując w ten sposób przykre komentarze syna. Podejrzewam, że gdyby to wszystko dotyczyło szczupłych i młodych – nikt nie zwróciłby uwagi. Ale grubość rządzi się innymi zasadami.

Dalej:

– Mówienie, że ludzie na wakacjach zamieniają się w prosię a przecież właśnie wtedy mogliby choć trochę zeszczupleć,

– dzielenie jedzenia na prawdziwe i nieprawdziwe,

– mówienie, że przez chemię w nieprawdziwym jedzeniu nie możemy przestać jeść,

– porównywanie nadmiernego jedzenia do alkoholizmu,

To wszystko nie jest kompatybilne z poprawą relacji z jedzeniem i wyzbyciem się zajadania emocji. Pamiętajmy, że jeśli sięgamy w trudnych sytuacjach po jedzenie to pewnie nie mamy lepszego, równie skutecznego narzędzia radzenia sobie. Nie jemy dlatego, że jedzenie woła zjedz mnie, zjedz mnie, bo mózg się uzależnił od substancji psychoaktywnej i jesteśmy skończeni. Kopnięcie człowieka w tyłek za to, że radzi sobie jak umie to nie jest przejaw bohaterstwa.

Nawet najlepiej opisane mechanizmy zajadania emocji nie mają szansy przy braku empatii i zrozumienia dla ludzi, którzy są wrażliwi i nieźle przez swoją historię z jedzeniem pokaleczeni. To nie jest tak, że ludzie będą zachowywać umiar bo potrafią myśleć logicznie. Logicznie, czyli będą się trzymać z daleka od konkretnego jedzenia bo rozumieją że tak jest lepiej, będą stale na baczności by czasami to nieprawdziwe jedzenie nie znalazło się na ich talerzu i by nie włączył się im tryb prosięcia.

Problematyczny jest też brak zrozumienia, że nie każdy zawsze wszystko może. Pewnie, gotowanie z przyjemnością każdego dnia zdrowych posiłków byłoby super. Tylko no właśnie, różnie bywa.

Czasy się zmieniły. Żyjemy w czasie dobrobytu i to w tym dobrobycie musimy nauczyć się żyć a nie walczyć z nim. Ścisła kontrola i strach są kiepskimi pomocnikami w budowaniu dobrej relacji z jedzeniem w erze, w której jedzenia jest tak dużo i tak łatwo dostępne, że na nic nie trzeba już czekać do świąt, których zresztą wiele osób nie obchodzi.

Fat fobia jest wszędzie

Jestem wrażliwa na każdy przejaw fat fobii, krzywdzących stereotypów i nierównego traktowania. Jak kocham całym sercem Harrego Pottera (pisząc recenzję nie mogłam się powstrzymać przed obejrzeniem 1 części po raz 101) tam też te przejawy są. Grubsi bohaterowie są mniej inteligentni, łakomi albo źli. Jak to w baśniach. Ale jest taka różnica, że tych treści jest tam niewiele i to nie jest seria terapeutyczna wydana w 2021 roku.

Tutaj piszę o zagrożeniach stygmatyzacji i piętnowania wagi:

Czym jest stygmatyzacja wagi i dlaczego nie pomaga w walce z otyłością

Piętnowanie wagi uderza w całe społeczeństwo

a tutaj opowiadam jak skończyło się straszenie mnie jedzeniem i chorobami związanymi z jedzeniem i tkanką tłuszczową „ponad normę”.

Część 1. 

Część 2.

Długo zastanawiałam się jak uczciwie to wszystko podsumować bo ostatecznie jest to całkiem ciekawa książka, którą łatwo się czytało. Tylko, że powinna mieć tytuł, który nie wprowadza w błąd. Z publikacji nie dowiemy się jak sobie radzić z zajadaniem emocji czy jak poprawić relację z jedzeniem. Nie jest książką terapeutyczną.

Poświęciłam tej recenzji mnóstwo czasu by tym których może skrzywdzić oszczędzić przykrości, a tym którym autentycznie może w czymś pomóc dać znać z czym będą mieli do czynienia. Wielokrotnie poprawiałam recenzję żeby się upewnić, że nie ponoszą mnie emocje i jestem rzetelna. Ostatecznie czy książkę polecam? Z pewnością nie moim czytelnikom, którzy tyle w życiu przeszli. Każdy już słyszał milion razy wszystkie możliwe wyzwiska i ma w małym paluszku wszystkie zagrożenia związane z jedzeniem i tyciem. Czy jeśli usłyszy jeszcze raz to tym razem coś mu kliknie i magicznie pozbędzie się problemu? Nie. Czy więc warto sięgnąć po tę pozycję? To już decyzja każdego z osobna.

Mam na imię Małgosia, jestem psychodietetykiem i promotorką nauki jedzenia opartego o intuicję, uważność i kompetencje żywieniowe. 

Konsultacje