Kilka słów o pogrzebanych marzeniach
Magdalena marzyła by zostać ogrodnikiem. Zawsze kochała rośliny i świetnie sobie z nimi radziła. Miała też zmysł estetyczny, wiedziała że sprawdziłaby się w projektowaniu ogrodów. Lilka natomiast chciała być prawniczką. Widziała siebie jako babeczkę w garsonce ze skórzaną teczką, za mahoniowym biurkiem w kancelarii adwokackiej. Jasiek chciał być nauczycielem akademickim. Fascynowała go praca na uczelni.
Magda, Lilka i Jasiek musieli odłożyć te plany. Magda została trenerem personalnym. Lilka kończy licencjat z dietetyki. A Jasiek właśnie przygotowuje się do startu w swoich piątych zawodach bodybuildingu i pracuje jako ambasador marki znanych suplementów diety.
Cała trójka wychowała się w domach z warunkową miłością. Dziewczynka zasługiwała na uznanie gdy przynosiła piątki lub gdy była śliczna. Najlepiej gdy jeszcze była grzeczna, ładnie rysowała i chciała nosić sukienki z falbankami. Chłopiec był podziwiany gdy był twardy, wytrwały i umiał postawić na swoim.
Kiedy Magda i Lilka dorosły szybko zrozumiały że muszą przede wszystkim być szczupłe, świetnie wyglądać i bardzo zdrowo jeść. Skupiły na tym całą swoją całą uwagę. Lilka zrezygnowała ze studiowania prawa bo uznała że nie jest taka zgrabna jak prawniczki z telewizji, więc kto by ją szanował. Postanowiła się za siebie wziąć. Poza tym i tak nie była w stanie się uczyć. Głodny mózg odmawiał współpracy. Zabrakło energii i czasu na odpowiednie przygotowanie do matury. No i skoro poświęciła już tyle lat na naukę zdrowego odżywiania to szkoda to zmarnować. Złożyła papiery na zaoczną dietetykę. Jasiek wychowany w domu z samymi kobietami często był wyśmiewany, że jako mol książkowy i taka chudzinka sam jest jak baba. Zapisał się na siłownię już na w pierwszej klasie szkoły średniej. Na drugim roku studiów wziął dziekankę by przygotować się do zawodów i już nigdy nie wrócił.
Ten post napisał się sam. Na ławce w parku. I zastał mnie deszcz bo pisanie postów na telefonie idzie straszenie wolno a ja akurat uciekałam przed ulewą. Było to dokładnie po tym śnie, o którym pisałam tutaj.
Zawsze zastanawiam się co by było, gdybyśmy uwierzyli w siebie i robili to, co robić chcemy?
Presja fit świata uderzyła nas pięścią w splot słoneczny. Sparaliżowała. Zachłysnęliśmy się tym wszystkim i pogubili. Łatwo było bo nie mieliśmy przecież żadnego doświadczenia. Nie potrafiliśmy stawiać granic i myśleć jasno. To trochę taka sama historia jak ta, która kilkanaście lat temu spotkała naszych rodziców i dziadków. Sprzedawano ludziom mega drogie garnki, kołdry i sprzęty gospodarstwa domowego. Na raty. Odkurzacz samosprzątający w cenie małego samochodu. Wystarczyła dobra prezentacja doświadczonego sprzedawcy i pani Henia rezygnowała z zakupu komputera dla wnuczka (na który odkładała 2 lata) i brała zestaw leczniczych kołder z wełny alpaka.
To wszystko było nowe. Tak jak nowy jest dzisiaj strach przed chlebem i nieproporcjonalną sylwetką. A przecież tak naprawdę, my jako społeczeństwo potrzebujemy tylko podstawowej edukacji – jak jeść rozsądnie i jak ruszać się z przyjemnością. Wszystko doprawione szczyptą akceptacji i szacunku do siebie samego. Nie musimy wszyscy zamienić się w armię klonów o takich samych nosach, ustach, pośladkach i brzuchach.
Babcina sałatka warzywna nie jest gorsza od batona proteinowego. Jazda na rowerze dla przyjemności nie jest gorsza od biegu o wschodzie słońca. Praca w ogrodzie nie jest gorsza od jogi. Smażony placek ziemniaczany również nie jest gorszy od smażonego falafela. Naprawdę!
Absolutnie nie twierdzę że Magda i Lilka są złe w swojej pracy. Pewnie zrobiły i zrobią dużo dobrego. Tak jak Jasiek. Jeżeli jednak są jak dziesiątki moich obserwatorek od których dostaję wiadomości to będą się czuli niespełnieni, wykonując pracę której tak naprawdę nie wybrali.
Zostaw komentarz