Trochę osobiste – ja i dieta
Po latach bycia na diecie stanęłam przed takim problemem
- Nie wiedziałam co jeść, bo to co jadłam na diecie mnie umęczyło a to, co było oficjalnie zdrowe i polecane mnie nie syciło wystarczająco i wywoływało pewne nieprzyjemności
- Całkowity brak diety spowodował tycie bo zwyczajnie bez planu i liczenia kalorii nie umiałam jeść a cała moja rodzina ma predyspozycje do tycia
I tak rozpoczęłam Jedzenie Intuicyjne nie wiedząc o sobie kompletnie nic, ale byłam zmotywowana by się siebie nauczyć. Nie mogłam poświęcić kolejnych 10 lat diecie.
Pojawiło się wyzwaniem
- Jak przestać potrzebować cukru? Jak przestać jeść tyle nabiału? – oba mają fatalny wpływ na mnie.
- Jak połączyć jedzenie które chroni mnie przed puchnięciem w oczach z jedzeniem, które jest zalecane jako zdrowe i które daje mi energię i dobre samopoczucie.
- Jak nauczyć się jeść tyle ile potrzebuję a nie do przepełnienia – do ostatniego okruszka.
- Jak zaakceptować to, że pewnie już nigdy nie będą taką laską jak na diecie, tylko będę większą laską.
- Jak przestać krzywdzić swoje ciało i odżywiać je dobrze nawet kiedy mi się nie podoba.
- Jak wprowadzić do swojego życia ruch, który będę wykonywać do końca życia bez napotykania na opór jaki mam przed typowym spalaniem boczków przed komputerem na macie w 4 ścianach pokoju.
Czego się nauczyłam?
- Nauczyłam się jak jeść tak by nie robić przekąsek pomiędzy posiłkami, odkryłam co mnie syci na długo. Nie sprawdza się u mnie 5 posiłków dziennie, nie lubię tego ciągłego jedzenia, ja chcę o nim zapomnieć i robić swoje.
- Mój nawyk jedzenia słodkiego odszedł w niepamięć (nauczyłam się co robić by nie pragnąć cukru i też tego, że cukier to jest nawyk nie uzależnienie)
- Nauczyłam się co mi smakuje.
- Nauczyłam się kiedy przestać jeść.
- Nauczyłam się regularnie wychodzić na spacer.
- Nauczyłam się łączyć dietę która mi sprzyja z tą która jest zdrowa.
- Nauczyłam się że nie wszystko lubię i wolno mi wybierać to co mi smakuje.
- Nauczyłam się, że lubię tylko określony typ lodów/czekolady/ciasta/pizzy i inne mnie nie interesują, nie muszę ich jeść jeśli do mnie nie przemawiają
- Uwierzyłam, że co tylko chce, jeśli tylko zapragnę będzie dla mnie dozwolone, mogłam z ulgą przestać objadać się przed dietą.
Czego się nie nauczyłam?
Nie wygrałam jeszcze z myślą, że fajnie byłoby przejść na dietę i znów wyglądać tak jak kiedyś. Wrócić do dawnej siebie w 2-3 miesiące. Te myśli pod różnymi postaciami przychodzą do mnie codziennie. Chcę być z wami szczera. Dieta jest najprostszym sposobem, przynosi ulgę i daje poczucie kontroli. Ale zamienia mnie w kogoś kogo nie znoszę a moje życie w wegetację.
Co z tym cukrem?
- Zrozumiałam, że obsesyjne myślenie o cukrze to jest nawyk i efekt restrykcji, nie żadne uzależnienie.
- Zdrowe słodycze – umacniają nawyk jedzenia słodkiego.
- Fit słodycze – również umacniają ten nawyk.
- Normalne słodycze – wywołują poczucie winy i to jest paradoks bo są wszędzie.
- Detoks cukrowy – długoterminowo buduje strach przed słodyczami i wzmacnia obsesję.
- Częsta ochota na słodycze pojawia się kiedy posiłek nie jest satysfakcjonujący – za mały, może niesmaczny, albo źle zbilansowany albo kiedy w ogóle nie było posiłku. I wtedy kiedy nastawiamy się na to, że już niedługo nie będzie wolno nam ich jeść. I jeszcze wtedy kiedy długo były zabronione albo było się na restrykcyjnej diecie i atakuje nas głód. I są też jeszcze emocje bo cukier kojarzymy z miłością, uspokojeniem nerwów, pozornym lekiem na nude i smutek.
Zrozumienie mechanizmów jakie pchają ku ich jedzeniu były dla mnie milowym krokiem w przód. Detoksy, straszenie, zamiana słodyczy na te fit albo na zdrowe nie była nigdy skutecznym rozwiązaniem.
Możesz się ze mną nie zgodzić.
Mówię z własnego doświadczenia.
W przypadku cukru musiałam znormalizować moje podejście do niego:
- Mieć pewność, że jem odpowiednie dla siebie posiłki bo to redukuje chęć na cukier.
- Nie robić detoksów bo to wzmaga obsesję.
- Nie robić fit słodyczy bo to umacnia nawyk, którego trzeba się wyzbyć
- nie jeść codziennie zdrowych słodyczy i też ich nie robić bo potem trzeba zjeść wszystko co jest zrobione
- Dać sobie odczuć, fizycznie, jak ten cukier na mnie wpływa. Doświadczenie i świadomość że jest mi fizycznie źle jeśli przesadzę jest ważna. Tylko wiesz kiedy się nie sprawdza? Kiedy żyjesz z myślą w głowie, że od jutra zaczniesz ograniczać. Bo jeśli uwierzysz, że możesz mieć nutellę codziennie na śniadanie to masz ogromną szansę że któregoś dnia odkryjesz że w sumie to ci nie służy i przestaniesz o niej myśleć.
Co musiałam jeszcze zrozumieć?
Że ciało to manifestacja tego co siedzi w głowie i każda zmiana musi być na zawsze, dlatego krótkie diety to bzdura. A żeby zmiana była na zawsze to musi dawać pozytywne odczucia i przychodzić z łatwością. Spacer mi przychodzi z łatwością i mnie jara. Dlatego wszedł mi w nawyk.
I na ciało też trzeba mieć pieniądze. Ha, ten drażliwy element? A no, jeśli nie masz żadnych problemów to dieta może być tania. W sumie ile kosztuje taka kasza. Ale jeśli już masz problemy z glikemią, zaczątki insulinooporności, rodzinne predyspozycje, PCOS, Hashimoto, niedoczynność tarczycy – a dzisiaj większość z nas coś ma to robi się gorzej.
W cugu diet
Bycie w cugu diet jest przynajmniej z grubsza podobne u wszystkich. O ile przyczyna odchudzania może być różna. U mnie problemem było to, że w domu nakazano mi schudnąć (tylko zostawiono mnie z tym samą, tzn. miałam schudnąć a jak to już mój problem) i byłam przez moje otoczenie wyśmiewana, piętnowana. Ale wiem, że nie każdy tak zaczynał. Diety pojawiają się w życiu ludzi z wielu przyczyn.
Ale wracając do życia na diecie. Żyjesz właściwie w swojej głowie, a świat zewnętrzny to dodatek, niewiele cię interesuje. Jeśli ćwiczysz to po to by schudnąć albo odrobić zjedzony posiłek, nie dlatego że ruch jest przyjemny, lubisz go albo bo jest zdrowy. Chociaż każdemu mówisz, że ćwiczysz dla zdrowia. Pijesz namiętnie kawę albo colę 0, daje ci energię i zapełnia żołądek, trochę pociesza, zajmuje usta.
Ciągle przeliczasz kalorie albo/i węglowodany. Wyjeżdżając pakujesz swoje posiłki. A jeśli już musisz kupić coś w sklepie to wybierasz rzeczy które wcale cię nie satysfakcjonując. Po długim wysiłku fizycznym boisz się jeść, przed nim też. Nie dociera do ciebie fakt że by ćwiczyć trzeba mieć paliwo. Żyjesz myślą kiedy będziesz mogła zjeść następny deser albo posiłek który jest dozwolony.
Odsuwasz się od przyjaciół i najbliższych. Wspólne jedzenie jest niemożliwe, wspólne wyjścia wymagają zbyt dużo energii i co zrobisz kiedy oni będą jeść? Poza tym nie jesteś zbyt przyjemna, ludzie nie bawią się z tobą tak jak kiedyś i ty też nie masz chęci z nimi przebywać. Nic nie sprawia ci radości poza ubytkiem wagi. Mniejsze ubrania nie są powodem do ekscytacji.
Miałam silną wolę jak mało kto. Funkcjonowałam na ciągłym głodzie przez wiele lat. Nawet jeśli bolała głowa, brzuch czy mózg był za mgłą. To nie było ważne.
Dlaczego zdecydowałam, że nie będę więcej na diecie?
Chyba już masz ogólny zarys przyczyny. To nie było warte rezultatu. I co najważniejsze to było płytkie. Tak diabelnie płytkie że jest mi wstyd. Życie pozbawione sensu. Dążenie do ideału, który wyniszcza i nie przynosi nic pozytywnego, separuje i nie ma najmniejszego sensu kiedy popatrzy się na to z boku.
Wstydzę się, że wpadłam w ułudę kultury diet. Chociaż z drugiej strony jak w nią nie wpaść skoro uświadamia się nas z każdej strony że to dobre, słuszne, warte starania. A jeśli ci nie wychodzi to pewnie nie masz silnej woli, nie starasz się, oszukujesz samą siebie. Tak nam wmawiają nie wiedząc kompletnie co się dzieje za kulisami. Pokazują cudowne metamorfozy by nas – zmotywować? raczej dobić, podkręcić problem. Ludzie którzy to robią albo też są w cugu diet i nie widzą w tym problemu, albo nie wiedzą co to znaczy dieta. Nie wiedzą i wielu nawet otwarcie się do tego przyznaje ale to im nie przeszkadza by oceniać i zachęcać do zachowań, które są dla nas destrukcyjne.
Pocieszam się, że pojawia się wiele specjalistów z empatią, doświadczeniem i wiedzą. Takich, którzy są uparci w dążeniu do wiedzy a nie w promowaniu narzędzi, które jedynie wydają się im słuszne. Jedyny problem w tym, że oni nie stają się sławni. Nie mają kilku milionów fanów. Ale może to się zmieni?
Pojawiają się wyjątki, tacy specjaliści którzy:
- Jeśli ktoś wie, że nie da rady z następną dietą to słuchają.
- Jeśli ktoś źle reaguje na treningi w domu to zachęcają spacer.
- Jeśli ktoś długo lub wcale nie ćwiczył to odradzają intensywne treningi i zalecają metodę małych kroków.
- Którzy rozumieją, że pozytywne nawyki są budowane powoli i 10 minut lekkiej aktywności fizycznej każdego dnia to dla wielu sukces.
- Którzy znają podstawy psychologii i na człowieku zależy im bardziej niż na karierze.
Gdyby to wszytko zniknęło
Może nie każdy musi/powinien/chce się w to wszystko angażować? Często się zastanawiam kim bym była gdybym nie dała się w to wszystko wciągnąć. Miałam duże i ambitne plany, które odrzuciłam by dopasować się do wymagań naszej kultury. Zdrowizm i skupienie się na idealnej sylwetce ma drugą twarz o której się nie mówi. To tabu. I o tej drugiej stronie staram się pisać. Bo uważam że to ważne.
Będę również mówić o wychodzeniu z tego, akceptacji i wprowadzaniu pozytywnych zmian. Bo ja sama tych zmian potrzebuję, tak jak jedzenia które mi służy i aktywności fizycznej która jest dla mnie dobra. Ale wiem już, po tym jak przegapiłam pół życia, że ta popularna droga zachwalana przez fit świat, niekoniecznie jest dobra. I trzeba uzbroić się po pierwsze w cierpliwość, po drugie w grubą skórę bo cioci dobra rada jest na pęczki i nie można tego brać do siebie, po trzecie trzeba słuchać bardziej swojej intuicji, po czwarte nie porównywać się do innych, po piąte odpuścić ideał.
Bycie na diecie jest łatwiejsze
Największe wyzwanie z jakim się dzisiaj ciągle mierzę, to jak przekonać siebie by jeść i dbać o siebie pomimo wszystko, żyjąc w społeczeństwie które chudość uznaje za cnotę, sukces i najbardziej pożądaną cechę. W którym jeśli nie uda ci się utrzymać chudości to znaczy, że nie zasługujesz na szacunek i istnieje społeczne przyzwolenie by cię krytykować, piętnować i mobilizować do robienia rzeczy, które co prawda cię wyniszczają ale czynią cię społecznie akceptowalną.
Z czasów kiedy byłam najmocniej uwikłana w odchudzanie pamiętam 2 fakty. Wszystko było dla mnie lepsze niż przytycie. Bałam się tego bo czułam, że to oznacza całkowity brak życia. Bo nikt cię nie szanuje, niewiele znaczysz. Chyba tylko śmierci bałam się bardziej. W tych czarnych epizodach marzyłam o tym żeby spać. Sen był moim ukojeniem. Podczas snu nie ma głodu, nie ma upokorzeń, nie ma natrętnych myśli. Sen jest wybawieniem.
Odchudzanie jest łatwiejsze niż dbanie o siebie i o swoje potrzeby.
Zostaw komentarz