Kiedy ląduję w domu rodzinnym moja intuicja idzie spać!

Mój dom rodzinny jest pełen wspomnień, emocji, nieprzepracowanych żalów. Trigger siedzi na triggerze. Co zrobić z takimi triggerami? Najłatwiej je omijać. Ale nie zawsze się da. Dlatego, lepsza opcja to nauczyć się obok nich żyć.

Musisz wziąć sprawy w swoje ręce inaczej przejmą nad tobą kontrolę triggery. Trigger, inaczej wyzwalacz to takie coś, co wywołuje niechciane zachowania lub myśli. Zwykle aktywuje stary nawyk, z którym człowiek myśli że wygrał.

Jak z tymi triggerami walczyć? Unikać? A co jeśli to nie możliwe? Łatwo jest powiedzieć – nie chodź tam, nie ruszaj, nie spotykaj się, nie odwiedzaj. Nigdy więcej nie jedź do rodziny, nigdy nie jedz pizzy, nigdy nie przechodź obok cukierni. Zapomnij!

Mam nie odwiedzać domu rodzinnego skoro ja chcę i skoro potrzebuję?

Co mogę w takiej sytuacji zrobić?

Wbrew pozorom to nie samo jedzenie jest najbardziej triggerujące. Emocje, miejsca i ludzie mogą mieć znacznie większą moc. Do jedzenia się przyzwyczaisz, znormalizujesz je. Tylko to nie wszystko. Jemy przecież z wielu powodów, głód nie jest wcale najczęstszą i główną przyczyną sięgania po pokarm. Ja jadłam z nudów, z potrzeby dokończenia niedokończonej sprawy (2 kilka chrupek z miski trzeba sprzątnąć), ze złości i ze smutku. Długo nie umiałam tego przerwać. Dzisiaj jestem tych triggerów perfekcyjnie świadoma i biorę sprawy w swoje ręce gdy widzę, że coś się zaczyna dziać niedobrego.

Stawiam granice. Jestem przygotowana na to, co się może stać i w pełni świadoma jak zachowają się moi bliscy, jakie jedzenie znajdę w domu i że pewnie będzie ono wszędzie. Nic mnie nie zaskakuje. Jestem przygotowana mentalnie. Mówię też jasno, że rozmowy o mojej wadze nie są dla mnie dobre i proszę o zmianę tematu. A to jest dla każdego dziwne bo przecież – schudłaś, dobrze wyglądasz – są u nas pozytywnymi uwagami.

Robię też jedną ważną dla mnie rzecz, upewniam się, że będę miała co jeść. To, że pozbyłam się wszelkiego zaburzonego odżywiania i staram się tak jak mogę by jeść dobrze, nie oznacza wcale że pozbyłam się wszelkich demonów. Jestem dziełem w “budowie”. I mówię o tym jasno. Moja rodzina, nawet jeśli udaje że nie wie, wie doskonale że od kiedy skończyłam podstawówkę zawsze miałam kiepską relację z jedzeniem i ciałem. Ciężko tego było nie zauważyć, a że to wypierali cóż, nie moja wina. Szczególnie, że sami się do tego przyczynili. Staram się mówić jasno, że to nie jest niczyja wina, nie mam z nikim problemu ale po latach problemów staram się uporządkować siebie. Jem wtedy gdy potrzebuje i to, co potrzebuję.

Mówię otwarcie, że jestem bardzo nieufna względem jedzenia i czuję się niekomfortowo, gdy ktoś przygotowuje jedzenie dla mnie. Mam gorsze i lepsze dni. Tylko dlatego, że jem intuicyjnie nie oznacza, że wymazałam ostatnich 18 lat.

Nie jest perfekcyjnie. Mam chwile, kiedy myślę – a może by tak rzucić to wszystko w diabły i zacząć się odchudzać, tak pełną gębą. Umiem to, to jest częścią mnie, moją tożsamością. Ale w porę umiem sobie wytłumaczyć że daleko mnie to nie zaprowadzi i jeśli chcę coś zmienić to mogę zrobić wiele. Nikt mi np. nie każe pić 2 kaw z mlekiem, mogę jedną zamienić na zielone smoothie. Mogę też częściej jeść sałatki i rzadziej makaron. Więcej zup, mniej zbóż.

Droga na skróty nie istnieje. Stale się uczę życia w tym pełnym jedzenia świecie.

Nie odmówię urodzinowego tortu, kolacji na którą zostałam zaproszona, ciasta które ktoś upiekł. Nie muszę natomiast przyjmować poczęstunku jeśli z góry uprzedziłam że jestem po obiedzie, lub gdy poczęstunek jest czymś czego nie lubię, nie chcę. Stawiam granice.

Jeśli coś jest dla mnie trudne, mówię o tym. Ja wiem, że jeśli wielkie ciasto będzie leżeć na kuchennym blacie i ja przechodzę koło niego 30 razy w ciągu dnia, w końcu zacznę go jeść, bez autentycznej chęci. Napatrzyłam się, napatrzyłam i jem. Pomimo, że ja akurat za nim nie przepadam. Jeśli nie mogę tam nie chodzić tyle razy to proszę by je conajmniej przykryto a najlepiej schowano. Jestem samolubna? Może tak. Chcę dbać o swoje potrzeby.

Czasami zabieram przysmak do domu. Wiem, że chętnie zjem to ciasto następnego dnia, nie teraz przed snem. Co jeśli ktoś poczuje się tym urażony? Ja nic na to nie poradzę.

Triggerów nie usuniesz, ale możesz je oswoić, nauczyć się żyć z nimi. W końcu ich moc bierze się glównie z twojej głowy.  Chociaż czasami są takie sytuacje, że trigger chce być triggerem, i bez stawiania granic wpadamy jak śliwka w kompot. By to zrozumieć trzeba włożyć sporo pracy a i tak wiele myśli będzie wracać. Czasami człowiekowi się zwyczajnie robi przykro po czyimś „niewinnym” komentarzu. No ale, walczymy o siebie. Nie z ludźmi, nie ze światem, nie z sobą. O siebie. Raz jest lepiej, raz gorzej. Wierzę, że damy radę!

Mam na imię Małgosia, jestem psychodietetykiem i promotorką nauki jedzenia opartego o intuicję, uważność i kompetencje żywieniowe. 

Konsultacje