W pułapce fit słodyczy
Idziesz na miasto z mężem, koleżanką, szefem, znajomymi z pracy, świeżo poznanym przystojnym nieznajomym kimkolwiek. Wchodzicie do Starbucksa. Oni zamawiają ciastko i kawę.
No ale ty przecież nie możesz. Swój cheat day miałaś wczoraj i zjadłaś całego wielkiego kebaba. Jak dzisiaj zjesz takie wielkie ciacho jak twoi współtowarzysze to jak się z tego wytłumaczysz swojej dietetyczce na jutrzejszej wizycie? W ogóle pewnie przytyjesz jak świnia. Przez ten cukier i gluten napuchniesz. Ona już przy pierwszym spojrzeniu na ciebie odczyta z wyrazu oczu, że coś przeskrobałaś. Poza tym z pewnością wyskoczy ci coś na buzi, jakiś dowód zbrodni. Dietetyczka każe ci stanąć na wadze i odkryje wszystkie twoje grzechy. Łącznie z tym, że wczorajszy kebab był XXL (należy ci się, jak jest cheat day to się nie tyje, to jest zasłużony dzień by się nażreć, ile można głodować).
Jesteś grzeczna. Mówisz towarzyszowi (umówmy się, że to był kolega), że owszem możecie wejść do tej kawiarni, uwielbiasz kawę jaką serwują. Nie wspominasz, że ciastka jakie serwują też uwielbiasz. I kiedy on pyta, które chciałabyś zjeść bo on by zjadł serniczek to ty mówisz, że nie masz ochoty. W ogóle to nie lubisz ciastek. Po kawie jesteś tak najedzona, że już nie możesz patrzeć na jedzenie. Zamawiasz Latte z odtłuszczonym mlekiem w największym rozmiarze, słodzisz stevią żeby nie było dodatkowych kalorii (wyszło w sumie 174kcal, dobrze wiesz ile skurczybyki pakują tu mleka, ale czarnej nie lubisz, musi być z mlekiem no i musi być duża żeby zapełnić żołądek). Zastanawiałaś się czy nie zamówić kawy na mleku roślinnym ale postanowiłaś, że dzisiaj zaszalejesz. Potem zrobisz dłuższy trening to spalisz to diabelne mleko.
Widzisz jego serniczek i twoje ślinianki wariują. Normalnie pracują jakby się przygotowywały na obiad świąteczny. Pijesz swoją kawę z zaciśniętymi ustami. Kiedyś i ty będziesz jadła serniczki i popijałam je kawą z syropem karmelowym z dodatkiem bitej śmietany i jeszcze posypaną wiórkami z mlecznej czekolady. A co, chudemu wolno. Już niedługo.
On zjada swój serniczek i popija czarną kawą. Zawsze powtarza, że czarna podkreśla smak ciasta. Ja mu podkreślę ten smak. Czemu on musi przy mnie jeść?
Jego sernik miał 341 kcal. Twoja kawa 174kcal. Gratulujesz sobie wytrwania na diecie. Ale jesteś niezadowolona że nie możesz jeść tego na co masz ochotę. Myślisz, że jego sernik to była bomba kaloryczna.
W drodze do domu wstępujesz na zakupy. Sama upieczesz sernik. Nie byle jaki! Dietetyczny! Z najpopularniejszej książki kucharskiej z fit przepisami. Kupujesz wszystkie składniki, wszędzie 0% tłuszczu. Spód będzie na ciastkach pełnoziarnistych. Zamiast cukru dodasz ksylitolu. Najwyżej cię przeczyści, w sumie na diecie to nawet dobrze.
Sernik po upieczeniu wyszedł jakiś taki dziwny, rozlazły. Mało przypomina smakiem sernik ale co, jesteś na diecie, dobry taki deser niż żaden. Zjadasz pół ciasta – jakieś 600kcal (jakby nie było sernika wyszło z półtorej kilo). Udajesz, że ci smakuje. Drugie pół zjadasz na śniadanie. Wiesz, że nikt inny poza tobą nie czepi się tego tworu, sama musisz go zjeść. Lepiej jak najszybciej żeby o nim zapomnieć. Wcale nie jesteś zadowolona, marzy ci się ten serniczek z kawiarni. Ach gdybyś tylko nie była na diecie.
W cale nie trafia do ciebie informacja, że w kawiarni zaoszczędziłaś raptem 167kcal. A w trakcie wieczornego posiłku i podczas śniadania w sumie nadrobiłaś 400kcal, bo zjadłaś całe dietetyczne ciasto. Heloł, nawet sernik light ma kalorie! Było ich w całym wypieku z 1200. Czujesz się źle. Nie zjadłaś normalnej kolacji ani śniadania. Zastąpiłaś je sernikiem, który ci nie smakował i jeszcze straciłaś 2 godziny na zakupy i pieczenie. Z punktu dietetycznego nic nie zaoszczędziłaś.
W chwili słabości, kiedy faktycznie wyląduje przed tobą wymarzony sernik nie będziesz się umiała powstrzymać przed zeżarciem kilku kawałków. Przestaniesz kiedy poczujesz, że niedługo pękniesz. Powiesz sobie: ” a co mi tam, od jutra, albo może od poniedziałku znowu wrócę na dietę”. Robisz sobie 5-dniowy maraton ostatniej wieczerzy. Kończy się na tym, że w jeden tydzień nadrabiasz cały „efekt wow” jaki uzyskałaś podczas miesięcznej głodówki. A przecież odchudzałaś się na wesele kuzynki! Wszystko stracone. Teraz pozostaje ci nic nie jeść do wesela. Inaczej nie zmieścisz się w sukienkę, którą kupiłaś licząc na to, że jeszcze schudniesz. Życie jest bez sensu!
Taka kiedyś byłam. Wcale nie myślę, że to jest przerysowane. To nawet dość łagodne bo historie bywają różne.
Dzisiaj zamawiam sernik i małą kawę z mlekiem. Jeśli sernik smakuje mi niesamowicie to drugiego dnia znów go zamawiam. Jem normalną kolację i normalne śniadanie. Jestem zadowolona. Za diabła nie zamienię porządnej kanapki na dietetyczny deser. Nie przyszłoby mi do głowy by piec udawane ciasto i marzyć, że kiedyś jak już będę szczupła to objem się prawdziwym sernikiem i dużą kawą z wszystkimi możliwymi dodatkami. Po co mam się objadać, tylko by mnie zemdliło. W każdej chwili mogę sobie taki fajny serniczek zjeść. Ale nie zjem bo właściwie to serników nie lubię. Poza tym nowojorskim, a tego ciężko dostać…
czytaj również:
Zostaw komentarz