Zapomnij wszystko co wiesz na temat jedzenia
Postanawiasz że przejdziesz na jedzenie intuicyjne. Poznajesz wszystkie zasady i czujesz że to jest to, już wszystko wiesz. Możesz zaczynać. Idzie ci świetnie. Pierwszego dnia zjadasz całkiem przyzwoite śniadanie, batonika na przekąskę, zupę na obiad i jeszcze planujesz że na kolację będzie sałatka. Super ta twoja dieta! Czujesz dumę, teraz odżywiasz się świetnie.
Ale, ty ciągle jesteś na diecie.
Wychodzisz na miasto i masz chęć na frytki ale przecież już zjadłeś sałatkę, nie będziesz jeść drugiej kolacji. Mija jakiś czas i czujesz że się w tym wszystkim gubisz. Nie wiesz co robić dalej. Jak to ugryźć? Próbujesz ale to jakoś nie wychodzi. Kolejne podejście do jedzenia intuicyjnego nie wyszło.
Umiemy budować dobre relacje z innymi ludźmi tylko z jedzeniem jakoś nam nie wychodzi.
Pamiętam kiedy pierwszy raz postanowiłam schudnąć. Nie wiem ile lat miałam, 12 lub 13. Był wtedy szał na czerwoną herbatę, ponoć miała właściwości odchudzające. Na opakowaniu herbaty było napisane, że w połączeniu z optymalną dietą pomaga schudnąć. Ale ja nie mogłam zrozumieć co to znaczy ta optymalna dieta. Sprawdziłam w encyklopedii co oznaczają „dieta” i „optymalny”. Mama miała też książkę o diecie optymalnej Kwaśniewskiego. Nie mogłam dojść do tego co to w końcu znaczy „optymalna”. Wymyśliłam że to musi być jakaś dobra, prawidłowa dieta bo „optymalny” znaczy taki który najlepiej pasuje, ma wszystko. Odrzuciłam dietę tłuszczową Kwaśniewskiego, pomimo że nazywała się OPTYMALNA. Uznałam, że facet musiał się pomylić bo napisał że maliny są w diecie człowieka zbędne, nie mają żadnych pozytywnych właściwości, taki śmieć. I moja dziecięca logika mówiła mi, że to nie może być prawda. Przecież latem mieliśmy maliny na krzaku za domem. Piękne, słodkie, aromatyczne – nie mogły być śmieciem. Szkoda, że w dorosłym życiu nie umiałam już tak krytycznie myśleć.
Pamiętam też jak leżałam w łóżku prosząc Boga bym mogła się obudzić szczupła następnego dnia. I by wszystko w końcu było dobrze. W tym okresie przestałam normalnie jeść. Obiad po szkole składał się najczęściej z 1 ziemniaka i szklanki mleka. Śniadań nie pamiętam. Wiem, że nigdy nie kupiłam 2 śniadania przez całe 3 lata gimnazjum. Pamiętam tylko że wszystkie koleżanki kupowały pączki w czekoladzie i drożdżówki z czekoladą w sklepiku na przeciwko. Ta czekolada tak z nich spływała. Potem ten sklep zamknięto i nie miałam okazji spełnić mojej nastoletniej fantazji o pączku z czekoladą. Do tej pory czuję żal że nie kupiłam tego pączka i drożdżówki. Na serio.
Tego, że nie jem i nie proszę o jedzenie nikt nie zauważył. Zauważono natomiast że schudłam. Potem by schudnąć jeszcze więcej jadłam jeszcze mniej. I podobno wtedy zauważono że nie jadłam ale o tym dowiedziałam się jak już dorosłam. Nikt nie zwrócił mi uwagi. Usłyszałam tylko, że to dobrze że nie będę już taka gruba. Z tego okresu moja mama pamięta tylko to, że zwężałam sobie sama już wcześniej zwężone spodnie. Tylko tyle.
Jedzenie było dla mnie przez większość życia wrogiem
I ja w pewnym momencie postanowiłam, że będę jeść intuicyjnie. Ja! Znająca na pamięć tabele kaloryczności, indeksy glikemiczne, składy makro, ja która doświadczyłam wszystkich popularnych diet. Ja, która wychowałam się w społeczeństwie które szanuje tylko osoby szczupłe i które zdrowie utożsamia tylko z minimalną ilością tkanki tłuszczowej, stalowymi pośladkami i wyraźnie zdefiniowanymi mięśniami brzucha. Robiłam te wszystkie zdrowotne głodówki i detoksy. Pozornie by być super zdrową. A szczerze, by być super chudą. Bo o to głównie chodzi.
czytaj: Czym jest kultura diet?
I jak się możesz domyślić ta droga jedzenia intuicyjnego (bo ono jest drogą, nie celem do osiągnięcia) była na początku bardzo wyboista i miała wiele zakrętów. 2 razy w tym czasie przeszłam na diety, bo oczywiście po poprzedniej bardzo restrykcyjnej diecie byłam tak rozregulowana i głodna że inaczej jak tyciem (i komentarzami bliskich) skończyć się nie mogło. Więc oczywiście dieta. Pieprzyć samoakceptację. Ja się akceptować mogę, mnie może i jest dobrze ale co ludzie powiedzą. I to zgubiło mnie 2-krotnie. Strach przed ludźmi. I dwa razy zawróciłam z drogi jedzenia intuicyjnego. O dwa razy za dużo!
Zaczęło się od nadziei na wolność
Kiedy pierwszy raz usłyszałam o idei, że mogę wyleczyć się z obsesji na punkcie jedzenia a moje ciało może samo podpowiadać mi ile jedzenia potrzebuje byłam zafascynowana i zdeterminowana by spróbować. Ale to, o czym literatura podstawowa nie mówiła to jak ciężko może być na samym początku kiedy nie rozumiesz swojego głodu ani sytości i chcesz tylko jeść. Nie mówiła też jak bardzo waga może skakać zanim się ustabilizuje i jak wiele rzeczy może się dziać kiedy leczymy głód pierwotny. Ani nie przygotowała do reakcji ludzi. Te informacje znalazłam gdzie indziej, w innych książkach i dość późno. Ale lepiej tak niż wcale. Mogę je teraz przekazać wam.
Nie miałam pojęcia jak wielkim projektem będzie jedzenie intuicyjne. Nie spodziewałam się, że wychodzenie z mentalności diet zajmie tak długo. W ogóle nie wiele z tego wszystkiego rozumiałam. Czytanie książek a doświadczenie na własnej skórze to dwie inne sprawy.
Okazało się, że jedzenie intuicyjne to coś większego i bardziej skomplikowanego niż przejście na dietę. Potrzeba samodyscypliny albo kogoś kto cię zdyscyplinuje lub wskaże drogę gdy się gubisz. Ja nikogo takiego nie miałam. Nikt o tym w Polsce nie mówił. Ciężko było przerabiać zadania samemu i obserwować siebie. Reagować na swoje potrzeby. Wydawało mi się, że wszystko rozumiem choć rozumiałam niewiele.
Znałam zasady doskonale – szanuj uczucie głodu i sytości, pozbądź się przekonania że jedzenie dzieli się na dobre i na złe, pozbądź się mentalności diet, stosuj łagodne odżywianie. Wiedziałam, że to nie będzie nowa dieta gdzie jem gdy jestem głodna i przestaje gdy mam dość. Wiedziałam, że to nie będzie samopas czyli rób co chcesz. Musiałam się nauczyć jak jeść kierując się wewnętrznymi wskazówkami a nie regułami z zewnątrz. I to się okazało piekielnie trudne.
Bo ja nie umiałam zapanować nad głodem (nie wiedziałam, że nad nim nie trzeba panować tylko go zaspokajać), nie rozumiałam kiedy jest ten moment by przestać jeść, miałam mentalność jedz do wyczyszczenia talerza. Ostanie wieczerze (klik) przytrafiały mi się dość często. Nie wiedziałam co lubię, chciałam tylko być pełna.
Dyskomfort
Trzeba było te wszystkie nawyki i przekonania podważyć.
To, że zjadłam batonika po obiedzie nie oznacza, że popłynęłam i teraz mam się nażreć.
To, że niektóre pokarmy nie mają błonnika nie znaczy, że są złe i nie sycą.
To, że przetworzona żywność i cukier nie uzależniają no chyba, że sami się zafiksujemy na ich punkcie.
I musiałam przeanalizować swoją całą historię odchudzania. Nie znalazłam w niej pozytywów. Nic do czego chciałabym wrócić. Poza mniejszymi ubraniami nie było mi lepiej. Zdałam sobie sprawę ze wszystkich skutków ubocznych jakie dopadały mnie przez lata. Kiedyś myślałam, że to ja jestem popsuta. Może się taka urodziłam, że jest mi zawsze zimno i chodzę do toalety co 5 minut ( nie przyszło mi do głowy wcześniej, że za dużo piję a za mało jem). Powiedzenie dietom “nigdy więcej” było trudne. Pomimo całego cierpienia one były bezpieczne, były znanym remedium na brak akceptacji społecznej. Oczywiście nie wiedziałam, że osobą która w pierwszej kolejności musi mnie zaakceptować jestem ja sama.
Jednak nadzieja, że mogę żyć bez ciągłego myślenia o jedzeniu dawała mi kopa. Ponieważ przez tyle lat nie miałam w głowie ciekawszych myśli niż dieta i jedzenie. Żyłam w zawieszeniu, egzystując. Bardzo chciałam wierzyć, że nie jestem popsutym egzemplarzem który musi ciągle być głodny. Chciałam wierzyć, że to co zepsułam mogę naprawić. I najważniejsze – że mogę zacząć żyć, w końcu coś zrobić, być wolna by przestać być więźniem jedzenia i głodu i ciała.
Trudno jest odpuścić
Jak każdemu początkującemu wydawało mi się że wszystko jest jasne. Rozpoczęłam jedzenie intuicyjne. Zaczęłam od nowa gotować. Przygotowywałam pełnowartościowe posiłki, piekłam zdrowe ciasta. I nie przybliżałam się ani o krok do jedzenia intuicyjnego. Dlaczego? Bo nie o to chodziło. Przez lata życia dietetyką wyrobiłam sobie pewne przekonania i ciągle nimi żyłam. Nie chciałam odpuścić.
Doszło po kilku miesiącach do tego że straciłam radość z jedzenia. Całkowicie. Nie interesowało mnie co jem, nie cieszyłam się na myśl że coś pysznego na mnie czeka. Nie miałam obsesji na punkcie jedzenia. Nie miałam ochoty na nic specjalnego. Bo w sumie nic nie było zabronione (pozornie). Wszystko super. Tylko że ja wtedy wcisnęłam sobie kolejną zdrową dietę, której nie chciałam. Nie chodziło o to bym zaplanowała sobie pożywne posiłki i jadła je do syta, to ciągle mentalność diet.
Mentalność diet zapuściła w moim życiu korzenie tak głęboko że byłam pewna, że kasza jaglana, warzywa, jogurty, ciasto bananowe i marchewkowe to coś, czego intuicyjnie pragnę. Chwaliłam siebie za zjedzenie ziemniaków bez tłuszczu i pieczonego kurczaka zamiast smażonego. Byłam dumna, że nie mam ochoty na lody i nie ciągnie mnie do czekolady. A kiedy w KFC nie dojadłam porcji i wyszłam czułam że jestem mistrzem bo umiem nie wyczyścić michy kiedy mam dość.
I wprowadziłam na nowo treningi, jakieś turbo spalania i godzinne spacery. Miałam wszystko pod kontrolą. Tylko, że to nie tak miało być. Nie miałam niczego kontrolować. Nie miałam być w taki sposób zdyscyplinowana – ćwiczyć regularnie i jeść rozgrzewające jaglanki na śniadanie. Ani 3 kromek razowego chleba z jajkiem.
To był dietetyk ukryty głęboko we mnie, podpowiadający mi co mam robić. Dający mi nową, zdrową dietę z 20% kalorii z mniej zdrowych pokarmów. Dałam w twarz swojej intuicji. Pozwoliłam dietetykowi zabrać głos.
Bo czy ja chciałam kolejnej sesji na stalowe pośladki?
Albo kaszy jaglanej?
Jogurtu?
Warzyw na patelnię?
NIE.
To była mentalność diet. Ponad połowa życia przeżyta jako reprezentant kultury diet. I nie, to nie był mój błąd w jedzeniu intuicyjnym. To były lekcje. Każdy przez to przechodzi.
Musiałam odpuścić
W momencie kiedy wydawało mi się, że jem intuicyjnie wcale tak nie było. Byłam na początku drogi. Przede mną był bardzo długi i skomplikowany proces. I nie chodziło tylko o to co wkładam do ust. Musiałam przejść metamorfozę w swojej głowie, rewolucję, zmienić to jak widzę swoje ciało i siebie.
Odeszłam od ciałopozytywności na rzecz wyzwolenia ciał. Dało mi to wolność by skupić się na czymś innym w życiu niż na ciele. Bo czym to się różniło od lat poświęconych myśleniu o swoim ciele? To ciągle było myślenie i marnowanie energii. Skupiłam się na docenianiu tego, co moje ciało może zrobić. Porzuciłam treningi, nawet spacery. Po dłuższej przerwie poczułam się fizycznie źle i zaczęłam łaknąć gimnastyki. Powróciłam do łagodnego pilatesu i łagodnej jogi. Zaczęłam obserwować jak moje ciało reaguje na kolejne ruchy, doceniać jak z dnia na dzień zwiększa się zakres moich ruchów. Nie zmuszałam się już do ćwiczeń. Zdecydowałam, że będę je robić tylko kiedy naprawdę chcę i takie jak chcę. Po takiej sesji czuję motyle w brzuchu.
Musiałam raz na zawsze zrozumieć, że nie mogę kontrolować swojej wagi tak, jak chciałam to robić. Czyli pozwolić sobie przytyć do pewnego momentu i nie pozwolić więcej. W ten proces wchodzimy całym sobą. Z całym zaufaniem, jak dziecko które ufa bezgranicznie. Jedni chudną, inni tyją. Część pozostaje taka sama. To trzeba zaakceptować. Całościowo, nie w części. Zrozumieć ideę dostępności zdrowia dla ludzi w każdym rozmiarze (ruch Zdrowie w każdym rozmiarze/HAES) i przyswoić informację, że nie muszę na nic czekać by coś zrobić.
Przestałam gotować zdrowo, robić zdrowe jaglanki i owsianki. Odpuściłam zdrowe sycące obiady. Wszystko odpuściłam. Nawet zdrowy pełnoziarnisty żytni chleb. I tego właśnie potrzebowałam.
Jeśli miałam chęć na loda to go zjadłam i w tym momencie się nim bardzo cieszyłam. Mówią, że apetyt jest czymś złym, że zwodzi. Ja lubię lody tylko od wielkiego dzwonu. Gdy przyjdzie mi autentyczna ochota. Zachcianka? Zachcianki są super. Nie wolno ich demonizować. Jeśli pozwolimy sobie na nie, uczą, że nie ma restrykcji. Zachcianki to też jakiś sygnał z organizmu. Okazało się, że jeśli naprawdę chcę coś zjeść to mi to nie szkodzi. Śniadania przestały mnie usypiać, nieważne co zjem. Ważne by ten pierwszy posiłek był mały. Mały nasyci mnie na dobre 4 godziny bo ja do południa nie jestem wilczo głodna.
Doszłam do miejsca w którym mam otwartą paczkę czipsów którą trzymam przy łóżku i zjadam garść przy wieczornym filmie. Gdybym chciała zjeść całą nie robiłabym sobie wyrzutów. Może dlatego przestaję? Bo nie muszę? Tego nauczyłam się od męża, bo było to dla mnie abstrakcją. Kto trzyma otwartą paczkę chipsów przez cały tydzień, zjada wieczorem garść i odkłada. Dawniej nie mogłam znieść tego momentu gdy odkładaliśmy niedojedzoną paczkę. Kto tak robi! Przez większość czasu starałam się nie jeść, nie trzeba do tego wiele silnej woli. Szczególnie gdy żyjesz z przeświadczeniem, że to jest szkodliwe. Możesz się domyślić, że to nie pomagało. Bo ja musiałam się nauczyć tego, czego nie rozumiałam. Czyli jak jeść wtedy gdy chce i tyle na ile mam ochotę. To jest esencja jedzenia intuicyjnego.
To przyszło z czasem. Nie tak szybko. Bardzo długo ograniczałam jedzenie ponieważ logika mi tak nakazywała. Ponieważ czas przestać jeść. Ale to nie tak. My naprawdę czujemy ten moment gdy ciasto, chips, czy coś nie smakuje już tak dobrze, nie sprawia przyjemności. To świetny moment by przestać jeść ale da się to zrobić tylko wtedy gdy naprawdę wierzysz, że następnego znów możesz to zjeść. Ta wiara jest w tym wszystkim bezcenna. Bez tej wiary będziesz chcieć skorzystać z okazji i najadać się na zapas.
Wydawało mi się kiedyś, że bardzo lubię smak fastfoodów. Szczerze lubiłam McDonalds i KFC. To się skończyło stopniowo. Przy jednej z wizyt poczułam, że wolałabym ziemniaki tłuczone z mizerią z ogórków. Chociaż wiem, że któregoś dnia znów wejdę do McDonald’s i zjem coś ze smakiem.
Gdybym szła ulicą i zapachniałaby mi pizza nie zawahałabym się wejść i zjeść kawałek. Ale nie mogłabym być bardzo najedzona bo wówczas żaden zapach mnie nie skusi. Już nie.
Strzeż się pozornego przyzwolenia by jeść
Co zrobić gdy jesteś najedzony, przechodzisz koło restauracji fastfood gdzie tak pachnie smażonymi frytkami że chcesz iść i coś zjeść? Jeśli masz miejsce to idź i zjedz. Może wcale nie czujesz aż takiej sytości jak myślisz, może posiłek był syty ale nie satysfakcjonował. Wówczas po zjedzeniu małych frytek i małej bułki możesz czuć zadowolenie. Albo jeśli wiesz, że naprawdę nie masz miejsca to daj sobie obietnicę, że jak tylko zgłodniejesz to wstąpisz na to, co tak ładnie pachniało.
Nie ma sensu tłumaczyć sobie, że to niezdrowe, że śmierdzi. Frytki z McDonald’s mi nie śmierdzą, na serio nigdy nie uwierzyłabym sobie w to kłamstwo na dłużej. Ale też nie pachną mi gdy nie jestem choćby minimalnie głodna. Urodzinowy tort czekoladowy który stoi w lodówce (lub inny, twój ulubiony) nie kusi kiedy wiesz, że zrobisz sobie, kupisz albo ktoś ci zrobi kiedy tylko chcesz.
Będziesz na dobrej drodze kiedy nie będziesz się wstydzić zjedzenia batonika przy ludziach. Kiedy pozbędziesz się impulsu by jeść gdy nikt nie widzi i chować opakowanie po nim by zatrzeć ślady. To cię wyzwoli. Kiedy uda ci się zjeść wafelka i pozostawić obok siebie opakowanie tak by wszyscy widzieli, lub zjeść na oczach innych i jeszcze pokazać, że to ci sprawia przyjemność. Oczywiście jeśli do tej pory sprawiało ci to problem, lub jeśli zjadanie wiązało się z poczuciem winy (nawet kiedy jemy przy ludziach możemy czuć, że to niewłaściwe, że nie powinniśmy). To może się wydać głupie. Bo czy to ważne jak jesz, kiedy i dlaczego? Tak, bardzo ważne. Wyzwolenie z poczucia winy zmienia wszystko.
To są detale które robią całą robotę. Możesz jeść zdrowo, mieć całą wiedzę na temat prawidłowego odżywiania i od lat stosować wzorową dietę. I ciągle jeść milkę oreo z poczuciem, że to coś złego. Diabeł tkwi w szczegółach. Musimy oduczyć się WSZYSTKIEGO co wiemy o jedzeniu. Odpuścić restrykcje, podział jedzenia na dobre i złe, odpuścić poczucie winy. Wszystko kręci się wokół nauczenia się na nowo jak słuchać siebie i odkrycia, za pomocą własnych zmysłów a nie kulturowych opinii, czym jest jedzenie. Wrócić do podstaw.
Dziekuje, ja mysle, ze tak tez mozna wyjsc z uzaleznienia od alkoholu..