Jak zmieniało się moje odczuwanie głodu

Wilczy głód

Kiedy któregoś ranka po ostatniej z diet popatrzyłam na siebie w lustrze obiecałam sobie, że nigdy już nie będę się głodzić w imię zgrabnej sylwetki. Nie do końca mi się to postanowienie udało bo zdarzyły mi się od tego czasu trzy krótkie (naprawdę krótkie takie do 2-3 tygodni) zrywy. Wypadek przy pracy. Postanawiam o tym zapomnieć. Nie liczy się.

W momencie gdy obiecałam sobie, że nigdy ale to nigdy więcej tego badziewia w moim życiu, zmagałam się już z głodem pierwotnym, starym dobrym kumplem który się pojawia po utracie sporej ilości tkanki tłuszczowej. Ten przyjaciel którego zawsze podsyła nam nasze zatroskane ciało chcąc nas odratować z klęski głodu jaka nas dopadła. Nie rozumie naiwniak, że to nie była żadna klęska nieurodzaju, wojna czy coś i że to my sami w pełni świadomi swoich czynów postanowiliśmy doprowadzić swoje ciało do granic wytrzymałości. 

Ten głód przyszedł do mnie kilka miesięcy wcześniej po diecie. Dieta nie była mega restrykcyjna bo schudłam raptem kilka kilo ale problem w tym, że nigdy nie miałam predyspozycji do bardzo niskiej wagi. Takie wyskoki zawsze odchorowuję w ten sam sposób. I tym razem nie było inaczej. Jadłam obiad i myślałam tylko o tym, żeby zjeść jeszcze drugie tyle. Gdyby tylko było i gdyby nikt nie patrzył… żołądek nie miał dna. Jeszcze nie dokończyłam obiadu a już planowałam co ugotuje na kolację.

Będąc w fazie tego głodu postanowiłam, że pozwolę sobie jeść do syta. Było nieprzyjemnie. To nie jest tak, że jedzenie dużej ilości pokarmu, według apetytu jest takie cudowne. Człowiek czuje się ociężały, senny. Tyje. Jedzenie jednak smakuje bardzo. Myśli o jedzeniu pojawiają się nieustannie. Godzinę po sporym posiłku już masz ochotę na to by coś zjeść. Ciągle jednak masz w głowie przelicznik kalorii bo o nim się łatwo nie zapomina. Więc jesz i przeliczasz. Dobijasz się. Ciągle nie wybierasz tych pokarmów na które autentycznie możesz mieć ochotę. Nie pozwalasz sobie mieć takich zachcianek. Wiesz, że pewnie utyjesz ale niech to będzie przynajmniej na zdrowym jedzeniu. Bo co powiesz ludziom. Że leczysz się ze skutków ubocznych diet, że to naturalna reakcja fizjologiczna i chcesz by w końcu twoje ciało pracuje jak należy? No nie. Więc ciągle stosujesz restrykcje jakościowe. Błąd!

W końcu tracisz przyjemność z jedzenia bo ciągle dzielisz je na dobre i złe i nie pozwalasz sobie jeść tego czego pragniesz. Stale tłumaczysz sobie, że musisz jeść brązowych ryż i ciasto marchewkowe na ksylitolu.

Etap uczenia się jedzenia

Kiedy wilczy głód sobie poszedł zaczęłam odkrywać że może jednak nie trzeba być takim rygorystycznym wobec jakości jedzenia. No bo po takim zdrowym posiłku, perfekcyjnie zbilansowanym ja nie czuję satysfakcji i szukam po szafkach smakołyków. Czuję się cały czas winna. Mam ochotę zjadać garściami daktyle zanurzone w maśle orzechowym. Bo zdrowe. No może i zdrowe tylko po co tyle jeść.

Musisz wiedzieć że łatwiej jest zjeść rozsądną ilość pokarmu na który ma się ochotę niż rozsądną ilość zamiennika. Zamiennik nie daje 100% satysfakcji. I ja na tym etapie zaczęłam to rozumieć. Zaakceptowałam, że zasada 80/20 jest spoko, że tak można żyć. Testowałam więc. 1 ulubiony batonik każdego dnia zjedzony z pełnym przyzwoleniem. Jakie było moje zaskoczenie kiedy po 3 dniach nie chciałam już żadnego batonika? Znudziłam się.

Ten etap trwał długo. Wtedy też zaczęłam się uczyć regularnego jedzenia i nie podjadania między posiłkami. Było z początku ciężko. Nie umiałam tego. Nauczona byłam by albo jeść według planu diety albo na dziko – długo nic a potem potem podjadać, żeby oszukać sumienie, udawać, że się niewiele je.

Na tym etapie zaczęłam odkrywać jedzenie na nowo. Cieszyłam się białym ryżem do obiadu, tradycyjnym plackiem ziemniaczanym, smażonym dodatkiem do posiłku. Ze zdziwieniem zaczęłam zauważać, że taki obiad który składa się z generalnie zdrowych pokarmów ale z małym dodatkiem jakiegoś smakołyku sprawiał, że byłam bardziej usatysfakcjonowana i chciałam jeść mniej. Przysłowiowy deser (albo garść frytek zamiast ziemniaka na parze) był wisienką na torcie, przepustką do rozkoszy kulinarnej.

Jedzenie to jedzenie

Kiedy już całkiem odpuściłam, zauważyłam coś bardzo ciekawego. Jeżeli widzę jedzenie jako jedzenie, bez moralizowania, bez analizowania i poczucia winy to jem mniej i rzadziej myślę o jedzeniu. Dużo łatwiej jest mi odczuć sytość. Gdybym np. zjadła w porze obiadowej kawałek sernika w cukierni to nikt nie wciśnie mi obiadu wcześniej jak za 2-3 godziny. Przestałam traktować play food jako play food.

Nie zrozum mnie teraz źle. Nie zamieniłam surówki i ziemniaków na sernik. Jeżeli zamiast ziemniaków i surówki zjem sernik to nic więcej już nie chce. Nie czuję się jakbym zjadła deser. Czuję się jakbym zjadała jedzenie. Jedzenie to jedzenie. Wyzbyłam się przekonania że ciasto to cukier i że proste węglowodany szybciej się trawią i że potem glukoza mi spadnie i będę zaraz głodna. Kiedy tylko przestałam patrzeć na posiłki w ten sposób okazało się, że 2 kromki chleba tostowego z dżemem sycą mnie na 4 godziny, miska makaronu trzyma mnie do kolacji ale pewnie sięgnę po przekąskę w między czasie.

Odkryłam na nowo surówki, warzywa. Zaczęłam gotować więcej roślinnych dań. Straciłam chęć na drób i nabiał.

Ciągłe myśli o jedzeniu i głód umysłu niemal całkiem mnie opuściły. Często łapię się na tym, że patrzę na zegar i dziwię się, że już tyle czasu minęło i czas zacząć przygotowywać obiad. Czasami odkładam posiłek bo skoro nie jestem głodna to nie będę jeść tylko dlatego, że zegar mi to nakazuje. Innym razem jem mimo wszystko bo wiem, że to wyraz dbania o siebie. I cieszę się, że przestałam jeść kolację tylko dlatego, że nadeszła na nią pora. Kiedyś gdybym ją pominęła to dlatego że chciałam schudnąć. A dzisiaj pomijam ją gdy wiem, że nie mam na nią apetytu. To piękne uczucie.

Aktualizacja – etap normalności

Przyszedł etap którego się nie spodziewałam i który nadal odkrywam. Dopisuję go po kilku miesiącach bo czuję, jakby wszystko się zmieniło i muszę o tym opowiedzieć. Jedzenie przestało mieć dla mnie większe znaczenie. Nie myślę o nim wcześniej niż w momencie gdy robię się głodna. Nie nachodzą mnie natrętne myśli o jedzeniu. Nie ekscytuję się na myśl o czymś smacznym jeśli nie jestem bardzo głodna. Tym samym świąteczne jedzenie nie ma dla mnie znaczenia. Wiem, że mogę je zjeść kiedy tylko chce i w większości przypadków okazuje się, że te tradycyjne potrawy nie są takie wyjątkowe. Czasami czuję smutek, że jedzenie tak mało znaczy. Wiem dokładnie kiedy jem z nudów albo ze złości i wiem jak się wtedy zachować. Nie cieszy mnie prawie żadne jedzenie które dawniej kochałam np. kopytka, naleśniki, drożdżówki, ciastka. Jeśli zjem za mało to będę głodna nocą. Jeśli zjem porządne posiłki to jem 3 razy dziennie i nic nie przekąszam. Zastanawiam się, czy czeka mnie jeszcze jakiś nowy etap czy to już jest ta żywieniowa normalność.

Mam na imię Małgosia, jestem psychodietetykiem i promotorką nauki jedzenia opartego o intuicję, uważność i kompetencje żywieniowe. 

Konsultacje